Nie wiem co było głupsze...
Sceneria się zmienia. Raz jestem w swoim pokoju a raz przy drzwiach fotografa na błoniu. W którymś momencie stoję w pokoju gościnnym. Na moim ramieniu pojawiają się i znikają wszelkie szczury, którymi się zajmowałam. Nie wstawie tu ich zdjęć. Wybaczcie, ale to nie ma sensu, bo nie wszyscy zrozumieją jak wspaniałymi zwierzakami są.
W każdym razie na lewym mym ramieniu wychyla swój nosek Venti (moja pierwsza podopieczna). Nie wiem skąd i dlaczego, ale znowu pojawiam się przed fotografem. Pomieszczenie jest puste. Wchodze do niego i na ziemi pełnej pyłu widze pusty kubeczek po serku. Mój gryzoń nagle staje sie płaski i wpada do niego. Mało tego. Pojemnik jest u swych brzegów poprzebijany prętami, tworząc krate. Wygląda to jak małe więzienie. Kiedy się schylam by wydostać biedaczke, pojawiam sie znowu w pokoju gościnnym. Tym razem na ramieniu mam Kinie. Kątem oka widze jak za moimi plecami czai się czarno - biały kot. To chyba była Molly.. Jej skupione spojrzenie, zwężony pyszczek i napręzone ciało są strasznie wymowne. W mgnieniu oka, łowczyni wybija sę jak z trampoliny i skacze mi na plecy. Wierzcie mi. Tak się wystraszyłam tego sierściucha we śnie, że sie obudziłam...