Pamiętają Państwo może jeszcze, iż brałem udział w konkursie na najlepszy fotoblog roku 2010? Wiadomo, trochę na wyrost, co sam przyznaję - ale wziąłem w nim udział nie po to, by równać moje zdjęcia z pracami mistrzów obiektywu [zresztą i tak nie wygrali najlepsi fotograficy, tylko najlepsi spamerzy], ale by - rzecz jasna - promować kontrrewolucję. Mimo iż wylądowałem na bodajże 33 miejscu, promocja ta w pewnej mierze się udała... z pewnością na niniejszy blog weszły osoby, które z ideą reakcyjną dotychczas styczności nie miały. Z pewnością jakaś część z nich nawet przeczytała kilka notek. I z pewnością większość z nich wzięła mnie za wariata :D Ale ktoś mógł się zacząć zastanawiać. Jednego przekona się od razu, a drugiemu tylko zasiewa się ziarno w umyśle... ziarno, które kiełkuje po długim czasie, albo i nie. Tak czy siak jest to jakiś efekt.
Chciałbym przejść jednak do refleksji smutniejszej. Podczas trwania konkursu przeryłem CAŁY polski Internet znajdując setki adresów do kierujących wszelkimi prawicowymi organizacjami, blogami, portalami i stronami: konserwatywnymi, patriotycznymi, narodowymi, katolickimi, tradycjonalistycznymi, monarchistycznymi, itd. - i wysłałem do nich apel z prośbą o głosowanie [z sugestiami typu "zagrajmy na nosie postępowcom, co to będzie jeśli fotoblogiem roku zostanie coś nazwane "Ostoją Ciemnogrodu"? :)], a także z prośbą o powiadomienie rodziny i znajomych, gdyż każdy głos się liczy. Wiele z tych stron zamieściło mój apel, aby ich czytelnicy również mogli głosować, do tego stworzyłem na facebooku "wydarzenie" głosowania na ten blog, do udziału zaprosiłem wszystkich znajomych, z których chyba 70 czy 80 potwierdziło swój udział i zaprosiło kilka setek swoich znajomych; rozesłałem wieści o tym głosowaniu do ogromnej ilości ludzi, nawet do różnych prawicowych Francuzów z Wandei - dotarłem nawet do Reynalda Sechera, autora książki "Ludobójstwo Francusko-Francuskie"; ciągle o konkursie na facebooku trąbiłem, na naszej-klasie wstawiłem wezwanie do głosowania każdemu ze swoich kilkuset znajomych na ścianę komentarzy i poprosiłem o rozesłanie wiadomości do ich znajomych, do tego pod każdym zdjęciem na blogu miałem wezwanie do wsparcia i link do strony z głosowaniem, nadto załatwiłem sobie reklamę bloga na stronie konserwatyzm.pl, zamieścili oni też moje wezwanie do głosowania na portalu... spodziewałem się przeto paru tysięcy głosów. Dostałem aż 386 :]
Z tych 386 głosów zapewne między 50 a 100 to fotoblogowicze, czy to znajomi [zakładam, że wszyscy zagłosowali ;P], czy przypadkowo odwiedzający - w tym miejscu chciałbym wszystkim Państwu za głosowanie serdecznie podziękować. Również około setki sypnęło się przy okazji apelu i reklamy na konserwatyzm.pl. Z pół setki to znajomi i rodzina. Spoza tych kręgów jest więc około sto-kilkadziesiąt głosów. Wychodzi więc na to, że większość mojej akcji apelowania o głosy w środowisku prawicowym miało skutek po prostu marginalny... i to nawet pomimo zamieszczenia mego apelu przez dużą ilość stron. Można w zasadzie uznać, że większość e-maili przełożyła się na pojedynczy głos - ten należący do osoby, która przeczytała treść, a po chwili o niej zapomniała :]
I jak tu z takim "zapałem" kontrrewolucjonistów w rzeczywistości wirtualnej robić kontrrewolucję prawdziwą? :) Śmieję się, bo nie jestem lepszy - codziennie zalewają mnie dziesiątki e-maili z organizacji prawicowych i katolickich, a to z jakimiś wieściami, a to z apelem o coś tam... gdy jest prośba o podpisanie petycji to podpiszę, ale nie przesyłam dalej. Gdybym zaczął wszystko tak dalej przesyłać, to 1) nie miałbym czasu na wiele więcej oraz 2) znajomi wrzuciliby mój adres na listę nadawców zablokowanych ;P No chyba, że sprawa dotyczy czegoś ważnego, jak ustawy antyrodzinnej.
Tak czy siak, jeśli w całym prawicowym Internecie polskim nie znalazło się 400 osób gotowych poprzeć oddolną, ciekawą inicjatywę wstecznej indoktrynacji, to wnioski są dość przygnębiające.
Zdjęcie: prawicowy aktywista, Poznań, Wrzesień AD 2010