Co za czasy!
Każde pokolenie ma jakąś swoją klęskę, naszą jest koronawirus. Choć trudno porównać to co się teraz dzieje do największych polskich tragedii ostatnich stu czy stu pięćdziesięciu lat, ale dla ludzi w ciągłym biegu, dla współczesnych młodych to naprawdę dużo.
Sama właściwie nie wiem, żyję jakby w innym świecie, wszystko przelatuje mi jak między palcami. Pracuję w domu, więc jestem wolna dopiero po 16:00 teoretycznie niewiele się zmieniło.
Oprócz tego że nie wychodzę z domu, bo właściwie nie mam po co. Zakupy ot cała moja dzienna rozrywka.
Jednak teraz, gdy pogoda jest coraz ładniejsza, zaczyna chcieć się żyć. I zakaz wychodzenia z domu zaczyna powoli ciążyć. Mi, jako człowiekowi wolnemu, któremu powszechne prawa wolności w miarę odpowiadają, trudno jest ogarnąć że coś czego nie widać warunkuje to, czy ja mogę iść na spacer, na pizzę, spotkać się ze znajomymi, itp.
Oczywiście wiem o co chodzi, rozumiem czemu służą ograniczenia i w pełni się z nimi zgadzam i staram się stosować. No ale jednak to takie dziwne.
Jak już wspomniałam, życie na co dzień nie wiele się dla mnie zmieniło. Nie korzystam z 200% wolnego czasu tak jak ci którzy pracować nie mogą, nie wymyślam sobie zajęć i nie biorę udziału w challengeach popularnych w Internecie, bo nie mam na to czasu. Nie zaznaję bliższego niż do tej pory życia rodzinnego, więc generalnie nie mam jak skupić się na zmianach. (to że ogólnie ciężko się na czymkolwiek mi skupić, to już nie ważne&).
No ale teraz tak.
Zmieniło się życie. Świat się zatrzymał, a wszyscy weszli do wirtualnej rzeczywistości. Tutaj to jest w Internecie można połączyć się z kimś na rozmowę nawet video, można pograć zamiast tradycyjnie w planszówki czy karty, to w tysiąca na kurniku, można zrobić zakupy, załatwić sprawy urzędowe, a nawet się modlić. W telewizji wywiady wyglądają inaczej, a co drugie wiadomości są o nowych przypadkach choroby i śmiertelności spowodowanej korona wirusem. Jeśli ktoś nie docieka, to trudno dowiedzieć się co się dzieje na świecie, nie słychać o kolejnych wypadkach samochodowych, za to wiadomo kiedy i komu bić brawo na balkonie.
Polska żyje korona wirusem.
Pozamykane są granice, szkoły, miejsca publiczne, usługi i hotelarstwo widocznie uszczuplają pokłady pracowników, cena benzyny ciągle spada, dzieci uczą się online, wierni modlą się do telewizora, a na swoje wejście do sklepu trzeba poczekać kilkanaście minut i to w odległości 2 metrów od sąsiadów w kolejce. Płyn dezynfekujący jest częściej używany niż mydło, a rękawiczki i maseczki za chwilę mają być obowiązkowe. Czasem brakuje towaru na półkach, już nie tylko papieru toaletowego. (Ale to może kwestia tego że& idą święta!). Tak jest już miesiąc.
No brzmi to wszystko bardzo nieprawdopodobnie. Jeszcze pół roku temu nie jedna osoba wyśmiałaby taki opis życia. A dziś jest to rzeczywistość, w której ja żyję a w którą uwierzyć nadal mi ciężko.
I uwaga. Wiedziałam czego się spodziewać. Jednak gdy przyszedł pierwszy dzień Triduum przed telewizorem w pustym kościele& chciało mi się płakać. Pierwszy dzień wielkich uroczystości ograniczony do minimum (bez Ciemnicy, bez teatralnego rozbierania ołtarza), bez oprawy muzycznej, która tak mocno zakorzeniona we mnie tkwi..
(podejrzewam nawet że niemożność uczestniczenia w pieśniach, już nie wspomnę o braku możliwości ich prowadzenia z najlepszym zespołem to to sprawia największy ból i rozczarowanie co więcej nie tylko teraz. Za każdym razem).
Muszę się do tego odnieść, bo jest to nieprawdopodobne że pieśni kościelne wzbudzają we mnie tyle wspomnień i emocji. NIC NIGDY tak na mnie nie działało, żadne wspomnienie i żaden żal i tęsknota nie był tak silny. I trwa to już tyle lat. Masakra.
Wiem że już kiedyś o tym pisałam, ale przypominam, ot tak, że nic się nie zmieniło ;).
Tak więc Triduum bez muzyki, Wielki Piątek bez śpiewanej pasji, Sobota bez Kantyku - to nie są święta na które czekam cały rok.
(Triduum bez oprawy CHG, to też nie to na co czekam ale tu godzę się jako tako z rzeczywistością.)
W tym pierwszym przypadku mi trudno i na pewno będę tak przeżywać każdy dzień.
To miały być wyjątkowe święta, pierwsze z małżonkiem.
No, wyjątkowe to będą tak dla mnie jak i pewnie dla każdego. Szkoda tylko że niekoniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Mam jeszcze czas na wylewanie gorzkich żali, więc lećcie!
Owocnego przeżywania przygotowań i Wielkanocy!
Nie czytam tego przed dodaniem!
Zjd z... 07.2015