cóż pisać. gdzieś na trasie Kluczbork-Końskie.
ciężko napisać cokolwiek sensownego i nieprzekraczającego moich prywatnych ram dozwolonego mentalnego ekshibicjonizmu. wiem, używam przesadnie inteligentnie brzmiącysch wyrażeń. ekstremum pompatyczności i przerostu formy nad treścią. do zrzygania. moja specjalność.
trudno mi dziś napisać coś, co miałoby jakikolwiek sens. po prostu jestem zmęczona całym tym młynem związanym z dniem dzisiejszym. nigdy czegoś takiego nie przeżyłam.
lubię obce miejsca, ale chyba nie w takich okolicznościach. mam za duże poczucie zagrożenia i za duże wrażenie, że jestem gdzieś, gdzie nie pasuję, gdzie po prostu nie powinno mnie być. może w innych okolicznościach wszystko wydałoby mi się inne, ale tak muszę się pogodzić z tym, jak jest na razie.
czuję się niestabilnie, widzac jak kobieta, którą przez całe swoje życie miałam za personifikację siły i zdecydowania po prostu, po ludzku płacze. ciężko jest to zaakceptować.
cierpię na nadmiar bodźców, przynajmniej dziś. z jednej strony miejsca, które od tak dawna chciałam zobaczyć, z drugiej strony sytuacje, których nie chciałam przeżyć. tym badziej dziwi mnie ten brak reakcji. chwila strachu, a potem zupełna pustka. a na koniec kolejna ucieczka we własną głowę. to chyba to własnie jest reakcją obronną mojej psychiki na takie sytuacje.
wszystko wiruje. boli mnie głowa, boli mnie cała reszta ciała. nie chcę brać kolejnych tabletek, wiem, że nie pomogą. chcę spać. nie położę się, musiałabym opuścić nogi, zejść z łóżka, pójść do łazienki. nie chcę schodzić. niech jest tak, jak jest. mimo, że chyba nie do końca jest dobrze.
tylko proszę, nie pytajcie mnie, co się stało.