Kiedyś umiałam dużo pisać, jakoś łatwiej mi to przychodziło, przelewałam w słowach to co czułam, jak się czułam i było chyba jakoś lżej. Teraz nie potrafię o tym nawet rozmawiać. Dużo rzeczy się we mnie kłębi, dusi jak za ciasny choker. To nie jest tak, że nie chce rozmawiać, ja po prostu nie wiem jak to przekazać. A może to kwestia tego, że nie chcę słyszeć: "Nie łam się, będzie dobrze" , "Jeszcze znajdziesz sobie kogoś" Pierdolę te rady, nie chcę tego słuchać, rzygać się chcę. Jak mają mnie pocieszać to ja to pierdolę.
Kurwa, najgorzej jest, kiedy spotykasz osobę, która sprawia że się śmiejesz, dogadujecie się, macie to flow, jest kurewsko fajnie i nagle coś się pierdoli, COŚ, bo nie wiesz co i ostatecznie nie zasługujesz nawet na spotkanie i rozmowę. Wasza relacja zostaje zmyta przez jeden deszcz.. Ja wiem, że powinnam to pierdolić i cały czas sobie to wmawiam, ale Kurwa, tak strasznie tęsknię, a nie powinnam. Muszę wziąć się w garść, po prostu, nawet kiedy gorycz pali mnie w gardło i nie ma tu nawet miejsca na jakieś myśli typu: "Co jest ze mną nie tak?" "Co zrobiłam źle?" Nic z tych rzeczy, nie popadam w bełkot beznadziejności ja po prostu tęsknię. Może to tylko jeszcze chwila, powspominam jeszcze, żeby potem zapomnieć na zawsze.