Znów smutek wypełnia mnie całą po brzegi, a samotność wkrada się cicho przez niedomknięte drzwi. Odrośniętymi paznokciami zdzieram skórę z posiniaczonych nóg, mocno zaciskając oczy. Cichutko, zaraz przestanie boleć. Chciałabym znów zatańczyć na granicy, a jednak się waham, a jednak się boję. Nie byliby zadowoleni. Mimo rozpaczy ściskającej serce i łez spadających kropla po kropli na nagie ciało, ich szczęście powinno być dla mnie priorytetem. Lecz czy podołam? Czy wytrwam? Białe kusicielki wciąż w moich myślach. Biały proszek wciąż w zasięgu. Zimna posadzka i boleśnie zwracany posiłek wciąż ogromną ochotą. A przecież jeszcze dziś czułam, że chcę żyć z całych sił. Powinnam jednak wiedzieć, że to zawsze wróci i nie planować nic do przodu.
Potrzebuję ciągłej obecności, przepraszam.
I nawet Ci do twarzy, nawet Ci do twarzy z trupem, poproś go niech Ci dziś powie chociaż słowo
Cieszę się, Grabażu, że towarzyszysz mi nieustannie w słuchawkach. Wybacz, że przez jakiś czas zdołałam o Tobie zapomnieć i Twojej wyjątkowości. Zawsze wyśpiewasz mi dokładnie to, co czuję. To, czego potrzebuję.