Wczorajszy dzień ciepełko i w ten największy upał w schornisku odbywał się bieg na sześć łap, powiem Wam, że masakra, ale mimo masy ludzi i wielkiego zamieszania obyło się bez psich bójek, na szczęście ;D później zaraz jeziorko no i kłótnia z M. mam dość jego humorków serdecznie i głupiego obrażania się o pierdoły, ale jednak coś mnie przy nim trzyma. Dzisiaj dzień zleciał szybko, bo był naprawdę zabiegany. Wstałam rano i najpierw spacer z moim psem, później pojechałam rowerem do babci wyprowadzić ich psa, bo u nich nikogo nie ma i miałam lecieć z koleżanką nad jezioro. Sama zaproponowała poniedziałek godzinę 12 a kiedy do niej zadzwoniłam chwilę przed 12 powiedzieć jej, że będę szła od babci to ta dopiero się obudziła moim telefonem. Kurde miło. Pojechałam do domu i poszłam na balkon poczytac na słońcu książkę, ale na szczęście zaraz przyszła inna koleżanka i zabrała mnie nad jezioro ze swoim tatą i siostrą. Popływałam (woda zimna!) i posmażyłam się na słonku. Jak tylko wróciłam to poleciałam z psem szybko do weterynarza, bo to jego siusianie od kilku dni w domu nie jest normalne i okazało się, że na 90% ma zapalenie pęcherza a w najgorszym przypadku kamienie. Mamy spróbować czy zadziałają leki, jeśli tak to nic poważnego. W tym całym pośpiechu, że zaraz zamykaja zgubiłam 20 zł. Teraz dopiero co wróciłam do domu i zjadłam obiad. Dziewczyny mnie wkurzają, bo łażą co chwila i za każdym razem kiedy wyjdą z domu w pokoju jest coraz większy bałagan. Z M. już niby jest okej, ale nie wiem czy mi takie okej odpowiada. Teraz aż zanosi się na ulewe i burze, nie lubię tego.