kolejna część cyklu: bulwersujące sprawy
Kątem oka widziałam dzisiejsze wystąpienie odnośnie obywatelskiego projektu ustawy o aborcji dzieci chorych (ma to jakąś ładną nazwę chyba aborcja eugeniczna). Mianowicie Pani, która zabrała głos (nawet mądrze mówiła) użyła zamiast słowa "aborcja" sformułowania "zabijanie dzieci". Na sali sejmowej powstał ogromny rumor. Część polityków powychodziła na znak prostestu a wspomniana Pani, dostała upomnienie za nieodpowiedni dobór słownictwa i zakaz używania słowa "zabijanie" w tym kontekście. Nosz rety. Wolność słowa schowała się pod biórko Pani Marszałek. Rozmycie pojęć. Jak nazwać proces w którym żywa istota robi się nie żywa? Zagadka. Aborcja lepiej brzmi niż zabijanie dziecka w łonie matki. Definicja aborcji głosi, że jest to przerwanie ciąży. W moim rozumowaniu, jeżeli coś można przerwać to i można to wznowić. Jak wznowić przerwane życie?
Kolejna zagadka w całym zamieszaniu: jak w 90 dniu ciąży to "coś" znajdującego się w brzuchu matki to zlepek komórek, płód czy jak to tam zwał a w 91 to już dziecko? Normalnie cud. Ciach bach, z nieidentyfikowanego tworu powstaje człowiek. Łoł. "Dawno, dawno temu kiedy byłam płodem..." :)
Zdaje mi się że prawo dżungli nie musi już obowiązywać. Jesteśmy cywilizowanym społeczeństwem i nie potrzebujemy jako silniejsi i mający jakąś moc sprawczą niszczyć tych którzy nawet się odezwać nie mogą. Można wartościować życie ludzkie? Człowiek z zespołem Downa jest gorszy i nie ma prawa przebywać na tym świecie bo jaśnieoświecony jegomość stwierdził, że mu się nie należy życie. Tak po cichaczu robi się powtórka z rozrywki z Hitlerem w tle. Wyselekcjonowane społeczeństwo, bez słabych jednostek.
Ot przemówienie walnęłam