Tak wylało Wielkie Żółte Morze. Ho-ho-ho-ho! Ziii! A mnie zaraz też krew jakaś zaleje, bo łażę po domu jak sierota, odbijam się od ścian i rzucam kurwami na pralkę, kuchenkę, piekarnik i telewizor. Chyba niedługo przestaną mnie lubić, jak tak dalej pójdzie. Ojej. Zresztą nie tylko na sprzęty domowe rzucam kurwami, aleeee... to podobno już kwestia, którą mam za sobą, znikła w mrokach niepamięci, co się stało to się nie odstanie, wciąż twierdzę, że mojej winy nie ma w tym żadnej, to inni są źli, więc mniejsza z tym.
Pewnego pięknego dnia wysłowię się, o co w sumie mi chodzi i o co oraz do kogo mam pretensję za to, że jestem zgryźliwa i nie mam, co ze swoją dupą zrobić. Wywołam przy tym wielką obrazę świętego nietykalnego majestatu, bo to podobno nieelegancko wrzucać ludziom i jak ja ogółem mogę, "no czy ty to rozumiesz?! jakim to trzeba być bezczelnym, żeby... ACH!", czy jak to tam kiedyś szło. A poza tym to wszystko moja wina, mea culpa i generalnie gówno prawda. Dobrze, że przynajmniej czas sztucznych uśmiechów mam już za sobą.
Albo nie. Nie powiem nic. Będę dobrym człowiekiem. Będę. Ani jednego złego słowa. Semper fidelis, hm?
I generalnie... Czy ja, kurwa, lubię poziomki? Bo Wielkie Żółte Morze lubię na pewno. I Slasha. I Charliego. Bycie dzieckiem neo w piątkowy wieczór w stolicy też nie jest takie złe. Tylko metro trochę mnie przeraża. I zamknięte osiedla. I sąsiad z dołu "bo jak, dziewczyny, nie umiecie imprezować..."
No chyba twoja stara.
Ale nic. Taka dość spóźniona refleksja ^^ Fajno było, ot. A teraz chcę na DŻEJKA do kina! *______*