Co za męczący dzień. Ale za to pełen emocji !
Razem z Szymkiem, Martyną i Julią wybraliśmy się do Nowego Zoo. Wera za przewodnika i głowę rodziny, a jakże!
A zaczęło się od jazdy starym golfem Gajków, który ma cztery biegi, nie ma wspomagania i w ogóle śmiesznie mi się nim jechało :D na dworcu spotkaliśmy księdza, który jechał tym samym pociągiem i Martyna go nieźle przemęczła. Ksiądz miał breszke z małych, szczególnie z tekstów Martyny, która chciała sobie z nim zrobić zdjęcie.
W Poznaniu to już w ogóle było śmiesznie, wszystko tylko łaaaaał i łooooł i dlaczego nie możemy jechać tym tramwajem, który podjechał tylko trzeba jeszcze czekać? A Wera, patrz, tam jest Murzyn ! tak to jest, wpuścić nas do Poznania... Kolejką jakoś do zoo dojechaliśmy i się zaczął czterogodzinny spacer z przerwami na posiłki. Dzieciaki puściły parę fochów po drodze, a bo ta chce zapiekankę, a nie hot doga, a ta nie lubi takich lodów, a dlaczego trzeba tyle chodzić, a dlaczego ten słoń ma piątą nogę (która nie była piątą nogą), a dlaczego Ci ludzie mówią w innym języku, wymyśmy swój i mówmy jakieś dziwne rzeczy pod nosem. Ogólnie po co zachowywać się jak cywilizowani ludzie jak można robić z siebie idiotów i biegać po malcie w rytm bębnów orkiestry dętej. Właśnie... Kolejka nam uciekła powrotna, po co czekać, zarządziłam spacer na stópkach wzdłuż malty (która nie jest morzem mimo iż Julia cały czas tak mówiła) i się nasłuchałam marudzenia...
Podsumowując, dzieci pomimo wszystko zadowolone, zoo prawie całe zwiedzone, 10km pieszo pokonane(no dobra, moze przesadzam), Wera wykończona, więcej nie zabiorę ich na taką wyprawę bo Martyna mnie wykończy narzekaniem.
A jutro idę z Szymkiem biegać ! :D
Kocham te dzieciary i tak mimo wszystko i będę płakać jak już się wyprowadzą.
Niech żyje życie
i moi kochani sąsiedzi bez których życie było by nudne.
W.