listopad co roku musi być taki nieprzyjemny? wszystko w środku usypia, nie ma się ani siły, ani ochoty. a jakbym miała opisać to, co niepotrzebnie zaprząta mi głowę, pewnie zapadłabym się pod ziemię. za dużo, za dużo. ale nie tylko. śmieszne te obecne dylematy, takie nowe. że chce się uciec z domu, miasta, usamodzielnić, odciąć, ogarnąć, rozwinąć, odbić, zmienić, a z drugiej strony cholera jasna, rozejrzy się człowiek po pokoju i ogarnia go panika, że miałby w ogóle zmieniać cokolwiek. i biegnie taki młody człowiek do rodziców i tak cieszy mu się buzia, że takie trywialne to jeszcze, a jeden krok naprzód i wpadnie w wir tzw dorosłości, decyzji, ograniczeń, niezadowolenia i niesmaku. choć paradoksalnie ma się ochotę tego posmakować, o tak, o tak sobie. i siedzi taki człowiek w tym pokoju i rozgląda się i rozgląda, a matura z matematyki leży sobie obok i czeka. oby się doczekała, oby dzisiaj!