Szósty dzień wakacji caluuutki spędziłam na czytaniu. Wielbię Colleen Hoover, jest genialną pisarką, serio. Jeśli ktoś nie czytał to jak najbardziej polecam.
Moja przygoda z jej powieściami zaczęła się od "Maybe someday", chyba najbardziej słodkiej z jej książek, przepełnionej muzyką (ma nawet własny soundtrack) i nowym uczuciem, cudowna!
Następnie sięgnęłam po najbardziej rekomendowaną i popularną Hopeless. SZTOS. Bardzo szybko sięgnęłam po Loosing Hope, która sprawiła, że zakochałam się w Hopeless, tej historii i jej bohaterach na nowo. Prawdziwą wisienką na torcie okazała się oczywiście nowelka "Szukając Kopciuszka", która również dopadła moje serduszko czytelniczki.
Na urodziny dostałam od przyjaciółki całą trylogię Pułapki Uczuć. Pierwszą część już przeczytałam, mimo, że to debiut Colleen, nie zawiodłam się.
Wracamy do szóstego dnia wakacji, kiedy właśnie sięgnęłam po "Ugly Love" - wreszcie znalazłam na to czas. Hoover jak zawsze skradła serce, zmiażdżyła je, a potem głaskała i szeptała słowa pocieszenia. Myślałam, że to Hopeless jest najmocniejszą książką z jaką młoda czytelniczka może się zmierzyć, ale chyba się myliłam. Najbardziej niesamowite w Hoover jest to, że choć swojego rodzaju Happy End i zejścia się bohaterów można przewidzieć, to nie da rady przejrzeć ich oraz ich historii zanim autorka nam tego nie ujawni. Wspaniałe!