Bezlitosna tęsknota porywa moje serce na części pierwsze.
Czuję, że odpływam daleko gdzieś, w odrębny świat, gdzie górują ponurości szydercze.
Bajecznie prześliczne rośliny zapraszają mnie do odtańczenia ponętnego tańca nad zwłokami smutku krwawiącego ciężko.
Rozglądając się wokół, miejsce to opisem przypomina Eden: rozświetlając barwę moich oczu na wszystkie strony słońce obsypujące moją twarz promieniem ciepło.
Są tu owocodajne drzewa, tak soczyste, obfite, kuszące do delektowania się ich smakiem niezbawiennym.
Maleńkie zwierzęta żyją w zgodzie ze sobą, nie kłócąc się o nieprzydatne rzeczy.
Ponad moją nieogarniętą głową fruwają słowiki, przepięknie śpiewając balladę swoją.
Zamierzam iść dalej, obejrzeć dalsze skrajności tego fantastycznego punktu, by być pewnym że to nie jest żadną zmorą.
Przemierzam dróżkę usłaną płatkami czysto-białych róż.
Dochodzę do zakrętu, i pokonując go, napotkałam koniec zaułku już.
Na jego końcu, na małej śliwie dzięcioł siedział.
Bez większego zastanowienia, postanowiłam, cofnąć się do cudnego miejsca.
Chwila, chwila.
Tu jest tak prześlicznie, tak baśniowo, więc ta ponurość gdzie jest?
Gdzie ta szyderczość która tu rządziła źle?
Dzięcioł rzekł, bym pomyślała o potrzebnej mi do przetrwania jak tlen, najbogatszej, najważniejszej, bezwartościowej materii.
Bez wahania i chwili głębszego namysłu przeszedł mi On przez myśl.
Nie, to nie była jednak niesamowita, opływająca w rozmaitości, arkadia.
Choć było tu pięknie, jak w bajce, samotność uderzyłaby ostatni raz w mój dzwon.
Nagle poczułam się jak w klatce... zaczęło wszystko wirować w ciemnych odcieniach, zanikał horyzont...
Ciepłe barwy wyblakły, czarująca muzyka ucichła zamieniając się w nieznośny jęk, roślinność zgniła a płatki róż po których stąpałam zamieniały się w ciernie.
Ta cała faktyczność zapadała się w czarną przepaść niekończącego się bólu, strachu robiąc sobie krzywdę, nie odnajdując siebie w jednym momencie.
Otworzyłam oczy.
Znajdowałam się już w domu. Bez Ciebie.
Odczułam ogromną tęsknotę.
Tak. Zaczęłam wariować.