czy ja wczoraj pisałam, że jestem zdrowa?
ha.. ha... ha...
Nie Olciu, to że odetkały Ci się uszy, nie kichasz 5876 razy na dobę, nie jesteś osaczona całą paką papieru toaletowego XXL, nie masz gorączki, potrafisz wyjść z łóżka, ... nie znaczy to do diaska, że jesteś zdrowa. Myślałam już, że czwartek to dzień rewolucji. Dziś pokłady czegoś dziwnego tkwią mi w gardle, wyglądam jak siedem nieszczęść i nie mam ochoty wychodzić na świat. Powrót do antybiotyku, cudownie. Już chciałam wkroczyć w ten pęd zajęć, pobudek, wyjścia z domu, obowiązków... Brzmi niewiarygodnie, ale tak! :D Nieróbstwo mnie przygniata, bałdzo. Dziś miał być spacer, zakupy... Marzenia ściętej głowy :)
Jedyne co mnie cieszy, to przysługujące mi prawo do decydowania co Bożenka w dniu wolnym zrobi mi, chorej córce na obiad. Czekam na te naleśniki ze szpinakiem w akompaniamencie burczenia w brzuchu :D Ciekawe czy będę czuć smak, o ironio.
Przez ten czas kwarantanny zdążyłam przemyśleć kwestię zapotrzebowania mojego organizmu na witaminy. Nie lubię leków i sięgam po nie w ostateczności. Dlatego zamiast rutinosorbinu i różnych innych "genialnych" suplementów postanowiłam przerzucić się trochę na warzywa i owoce, bo ostatnimi czasy bardzo mało miałam z nimi styczności. Trochę witamin potrzeba, bo wyglądamy jak trupy (@Kocurek)
czuję już zapachy z kuchni... *.* pa!