Nie wiem co mam nawet napisać.
Nie wiem co pisze się po śmierci przyjaciela. Ba. Głównego składnika codzienności.
Rozsypała się moja rutyna. Nie mam miejsca. I całe moje ciało trzęsie się jakby samo chciało się rozsypać.
Zniknięcie. I nagle okazuje się że tkwisz zamrożony w punkcie w którym wszystko dzieje się bez Ciebie.
Świat działa, funkcjonuje tak samo, niezwarzając na tragedię która własnie wydarzyła się w twoim malutkim świecie.
Nie mam w co wsadzić tego cholernego czasu. Nie mam.
Nie mogę się uczyć.
Nawet nikt nie zapyta czy wszystko w porządku. No bo i po co.
Ludzie nie bardzo dostrzegają tę subtelną różnicę, gdy jesteś tylko nieco bardziej ubrany na czarno niż zwykle.
Spać i żreć tabletki popijane łzami. Czy tylko na tyle mogę sobie pozwolić?
Tak bardzo pragnęłam żyć, że w końcu zaczęłam umierać. Po cichu.
W tajemnicy przed odizolowanym światem, od którego dzieli mnie margines życiowego bólu.