jestem tutaj.
dieta kopenhaska. zaczynam.
za 13 dni będę czuć się lepiej we własnym ciele. nie obiecuję sobie, że będę czuć się dobrze. ale będę czuć się lepiej.
nawet nie wiem, ile ważę. nie obchodzi mnie to. bateria w wadze wyczerpana, nie wymieniam jej. nie chcę.
ostatnio było 65. i pewnie nie jest mniej. pewnie więcej. może wciąż tyle.
zejść poniżej 60... więcej nie chcę.
a potem walczyć dalej.
teraz próbowałam, owszem... ćwiczę codziennie. tyle, ile pozwala mi czas. na regualrne treningi kardio tego czasu po prostu nie mam.
i może też motywacji. czuję się ze sobą po prostu ŹLE.
muszę jak najprędzej wrócić do wagi sprzed zimy.
to, jak czuję się we własnym ciele, PARALIŻUJE MNIE. blokuje. jest mi źle i już.
chcę to zmienić. szybko.
codzienne ćwiczenia to za mało. jestem świetnie rozciągnięta, czuję każdy mięsień.
ale to nie wystarcza, kiedy czuję, że jest mnie po prostu za dużo.
moje poczucie estetyki nie pozwala mi wciskać się w ubrania na siłę. w te, które w ogóle jestem w stanie jeszcze się wcisnąć...
cierpię ja. cierpi moja szafa. cierpi moja kondycja. cierpi moje samopoczucie.
TRZEBA ZRZUCIĆ BALAST.
niepotrzebnych kilogramów.
i niepotrzebnych uczuć.
nie lubię czuć.
nie lubię patrzeć na czyjąś kochaną mordkę na zdjęciu, nie lubię wtedy czuć tej fali zwyczajnie ludzkich ciepłych myśli na czyjś temat.
nie lubię czuć w sobie wielkich pokładów cierpliwości, ciepła, zainteresowania, troski...
razem z tym wszystkim w pakiecie mam STRACH.
i jednostronność...
jednostronność tych uczuć sprawia, że wszystkie te krótkie momenty, te miłe myśli to BZDURA. bzdura jak mało która.
strach mnie paraliżuje.
nie... nigdy więcej.
i tak pozwoliłam sobie na naprawdę dużo... jestem dla siebie pełna podziwu.
ale koniec już...
wracam do siebie. ja i mój wystraszony bliskimi odległościami rozumek.
nie życzę sobie.
to bez sensu. to naprawdę bez sensu.
zwłaszcza teraz. gdy ktoś niesłusznie gardzi mną i karze mnie za to, że niby ja bawię się cudzym kosztem.
nie pierwszy raz. i znów boli mnie to - i wkurwia jednocześnie.
mam wytatuować sobie na czole "NIE PRZYZWYCZAJAĆ SIĘ"?
"nie do przysposobienia na własność".
"uwaga, jestem upośledzona emocjonalnie".
"tak bardzo chcę, żeby było dobrze, pozwól mi tak czynić, będziemy szczęśliwi. nie chcę robić nikomu krzywdy.
nie zmuszaj mnie do tego. nie wymuszaj...".
kolejny pierdolony raz. enty.
bez sensu.
zwłaszcza gdy tym razem, dla odmiany, jednocześnie usiłuje się uświadomić mi, że ktoś inny bawi się kosztem mnie...
nie sądzę.
nigdy nie czułam, że robię coś wbrew sobie.
aż do dziś... dziś sądzę, że to była bzdura. bzdura jak mało która.
ponownie ogłaszam wszem i wobec: nie zbliżać się. nie sparzę się ja. nie sparzysz się ty.
jak bardzo błędne było moje jesienne założenie, jak bardzo...
to wciąż nie ten czas...
może za kolejne 5 lat.