Nienawidzę w sobie tego, że tak szybko zaczynam zbliżać się do ludzi, że tak
szybko przyzwyczajam się do ich obecności, ich rzuconego 'cześć' w moją stronę,
do wyznań, które kierują w moją stronę, do nich samych.
Nie znoszę tego, bo przecież to oczywiste, że każdy w końcu odchodzi.
Czy jest to świadomy wybór czy śmierć. Ale odchodzi, a ja zostaje z coraz bardziej
poszarpaną duszą.