Tak dawno mnie tu nie było. Tyle się wydarzyło, sporo się zmieniło, ale czy jestem szczęsliwa?
Momentami napewno, ale nie jest to stan trwały.
Ale nie narzekam, zesłano mi z nieba (dosłownie) zbawienie, jest nim właśnie ten człowiek widniejący na tym zdjęciu.
Nie mam tak naprawdę żadnych zastrzeżeń do jego osoby, jest świetny.
I w sumie to mnie nieco przeraża, bo z tego co zdążyłam się dowiedzieć od życia, to napewno fakt, że ideały nie istnieją.
Nie wiem może przez moją nieco szarą przyszłość wydaje mi się być to czymś abstrakcyjnym.
Czasem przychodzą mi irracjonalne teorie, nie wiem co jest prawda a co nie, popadam w paranoje.
Miałam już ich parę, ciężko opisać to zjawisko, nie jest to przyjemne, raczej przytłaczające, a nawet ciężkie do zniesienia.
Każda z nich ma to samo podłoże, wszystkie sa jakby problemem z rozroznieniem rzezywistości, gubię się co jest realne a co jedynie tworem mojej wybujałej wyobraźni. Brzmi dość szalenie, to trochę też zaczęło mnie przerażać. Ale zrozumiałam, że muszę nauczyć się z tym żyć, bo inaczej zgubię swoją świadomość. Od kiedy pamiętam posiadałam wiele myśli na przeróżny temat, ale zaczęło powstawać ich jeszcze więcej, są to takie myśli, których często nie potrafię objąć rozumem, a tym bardziej nie znalazłabym słów które mogłyby je opisać. Nie wiem skąd pochodzą, czasem zadaje sobie pytanie "Czy to naprawdę moja osoba tworzy takie wymysły?", momentami niedowierzam. Wtedy rodzi się kolejne pytanie "Kim jestem?", w tym momencie powstaje problem, ponieważ nie wiem już czy potrafię to określić, czuję jakbym nie była jedną stałą egzystencją, a raczej widzę pewne rozwarswienie. Dziele się na wiele części, ale tak naprawdę wszystko sprowadza się do podziału na dwie odmienne, całkiem paradoksalne dusze. Naprawdę siedzi we mnie tyle informacji, że nie mam ochoty zaczynać pisać o tym wszystkim, ponieważ nie wiem nawet od czego zacząć, znów powstał nieład w moim haosie. Ostatnio nie ma dnia, który nie zacząłby się irytacją, codziennie mnie coś denerwuję, próbuje utrzymać spokój, ale jakaś głupia pierdoła wybija mnie z równowagi. Moja harmonia jest całkowicie zaburzona. Znów problemy zdrowotne, staram się nie przejmować, ale ból tego czy tamtego ciągle o tym przypomina, a najbardziej boli mnie i wykańcza moja pewna dysfunkcja, z która borykam się już od czterech lat i która po części zniszczyła mi poprzedni związek, przez którą boję się o mój obecny...
Nie mam jak zwykle chyba z kim o tym wszystkim porozmawiać, teoretycznie mogę z Piotrem, ale On nie zrozumie, nikt nie zrozumie, ale to już też staram się zaakcptować, jakoś sobie z tym żyje. Momentami sprawia mi to przykrość, przypomina o tej pełnej pustce, której nikt ani nic nie potrafi zapełnić. Z resztą zdarza się tak, że nawet ja samej siebie nie pojmuje więc przestałam wymagać tego od innych, jeśli chodzi o moje głębsze przemyślenia. Próbowałam się z nimi dzielić, ale to tylko pogarszało moje poczucie, zagłębiało ten smutek, brak zrozumienia. Lecz mimo wszystko, pomimo tego, że nie udało mi się spełnić moich postanowiień związanych ze szkola, nauką, tym, że wezmę się za siebie od września, potem od października itd, pomimo braku działań w kierunku poprawy swojej kondycji fizycznej, w jednej kwestii jestem zgodna, miałam zaprzestać i zaprzestałam. Udalo się to zakończyć, jedynym wyjątkiem były moje 18ste urodziny, choć teraz stwierdzam, że nie było to aż tak potrzebne, ponieważ nie wykorzystałam tego w wystarczajacy sposob, nie wybawiłam sie, znów poczułam ten niedosyt... wgl cała ta akcja chyba nie była tego warta, mialam wiecej negatywnych emocji, niż euforii, coś ciągle zaburzało moje pozytywne wibracji, nie bylam spokojna... No ale oprócz tej jednej nocy od 10 sierpnia jestem czysciutka jak łza. Dobrze mi z tym, nawet nie ciagnie mnie do ego specjalnie, raczej bardziej odrzuca anizeli zacheca, po tym co zdarzyłam zobaczyć. Sporo stało się na moich oczach, wiele słyszały moje uszy. To wystarczy.
Więc tak jestem z siebie pod jakimś względem dumna, ciągle pocieszam się tym osiągnięciam kiedy dobijają mnie moje niepowodzenia... mało ambitne, lecz urzymuje mnie przy zyciu, inaczej juz dawno pogrążyłabym się w żalu, albo znów zaczęła uciekać w nieodpowiednią drogę. Z tego co widzę po poprzednim wpisie nieco poprawił mi się język, bo to co pisał tam, jest na bardzo bardzo niskim poziomie. Choć teraz też nie jest dobrze, jest przeciętnie... no może troszkę ponad to, patrząc na moich rówieśników i obecne społeczeństwo.. Nadal brakuję mi słów, a to bardzo mnie mędzy, wytężam umysł, próbuje, ale nie mogę znaleźć odpowiedniego wyrazu, a szkoda, bo mam tak wiele do wyrażenia. Jest mi lepiej, juz zapomniałam jak dobrze jest wypisać to co leży na sercu i obciąża mój umysł. Z chęcią wylałabym tego więcej, lecz nie chce mi się juz pisać.
Leniwa jak zawsze.
Właśnie uświadomiłam sobie, że od ostatniego wpisu minął prawie rok, poczułam chłód, przeszyl moje ciało od serca, poprzez układ krwionośny, finalnie trafiajac na kończyny... Mam wrażenie, że ucieka mi życie.
Ps: Tak bardzo bałam się miłości, ale teraz jest już za późno.