Może urzekło mnie to co minęło, to było tak waże, to było tak ważne, stawiam nogę na lodowatej tafli. Dłużej nie mogłam czekać, otoczona listami, książkami, samotnością, pustym pokojem, plakatami, rzeczami, zdjeciami, dźwiekami, tymi samymi dźwiękami.
Każdy krok jest zimniejszy, mniej się boję, bardziej, czekam bardziej, śnieg topi się na ramionach. Sprawdzam wodę czy nie jest za zimna.
Dźwiękiem głosu, zapachem, który nagle mnie obudził, szczekiem kluczy nie w moich drzwiach, weź je otwórz, proszę czekam na śniadanie, bylebyś mnie zabrał stąd, w dalszą drogę.
Wiem, że pęka, weź mnie złap za rękę, " ej, Aśka, kurwa przestań" już słyszę ten szept, jak iluzję, który Kopciuszek o 12 ucieka i wchodzi do lodowatego jeziora.
W tym pokoju jakby ściany na mnie spadały, jakby głowa pod nimi pękała, jakbym była taka mała, jakbym wszystko już zabiła w swojej głowie.
Przechodzę przez betonowy most, mgła leży na rzece, jest zielono, ciemno zielono, drzewa dookoła jak korona, w oddali słyszę burzę. Chciałabym zobaczyć skąd ona tu przyszła, wyłoniła się z mgieł i zbliża się do mnie, kiedy wchodzę na tę poręcz, dotykam nieba i mgły, wdycham drzewa, zimne barierki, jestem już na samej górze i wtedy skaczę.