Na razie nie jeżdżą na wakacje, nie chodzę w góry i nie odwiedzam klubów - w zasadzie żadnych - to chyba jakaś forma ascetyzmu, albo syndrom budowy. Śmialiście się kiedyś z sąsiadów, którzy sobie wyliczają przyjemności? Bo ja kiedyś spojrzałam krzywo, i teraz myślę, że to przeszło na mnie urokiem. W związku, że cały czas kręci się wokół tego miejsca - tak popularnej obecnie "nowoczesnej stodoły" chociaż nasza jest na serio - bo tu gdzie sobie siedzę sianko zrzucali na traktory, kiedy gospodarstwo tętniło życiem, a ludziom opłacało się mieć 9 krów i hektary upraw. Z faktu, że nieświadomie lubię utrudniać sobie życie - to zamiast małego domku mamy taką prawdziwie wielką stodołę - która urzekła mnie na początku swoją wysokością - jak w zamku ( kompletny absurd - tam było siano, kury, słoma i brud, co w tym "zamkowego") . Ekonomicznie ta wysokość nie miała szansy bytu, został tylko fragment w części gdzie zamontowaliśmy schody - tu gdzie sobie siedzę. Są takie jak marzyłam - industrialne, stopnie z olejowanego drewna, i wyjątkowe, bo robił je ktoś nam bardzo bliski - a takie rzeczy to są jak miód w domu - i nie mają startu do najlepszych marek, mają historię. Ja bym chciała więcej takich " historii" tylko obiecałam już żadnych gratów, żadnych krzeseł z garażu i flakonów z odzysku, eklektyzmowi mówimy - nie. Tego jest mistrzem moja mama, i niech tak zostanie. Tu ma być mało sprzatania... Ja już trochę rozkładam ręce, kiedy wracam do starego mieszkania - tam jest teraz wszystko w salonie. Bawialnia, kuchnia, pokój Meli, biuro, telewizja, jadalnia, zoo ( świnki mają klatkę) są jeszcze różne artefakty na wyspie - rzekła bym, że nawet garderoba się nam tam zrobiła, aaa no i prasowalnia 😂