wstajesz rano i nic Cię nie cieszy.
zasypiasz i nic Cię nie cieszy.
budzisz się w nocy, nad ranem i nic Cię nie cieszy. nie umiesz spać.
zasypiasz.
budzisz się rano i nic Cię nie cieszy.
przerzucasz się z boku na bok zastanawiając się 'dlaczego nikt nie pisze' po czym odkrywasz na śnie przeczytane wiadomości.
wiadomości, nieistotne.
znowu przerzucasz się na drugi bok po czym wstajesz.
wystawiasz czubki palców u stóp i zderzasz się z zimną rzeczywistością.
reszta ciała niechętnie odkrywa przed światem swój stan istnienia.
robisz pierwsze kroki po zimnej posadzce jakgdybyś dopiero co stawiał je po raz pierwszy w życiu, chwiejesz się, masz mroczki przed oczyma ale jak dziecko próbujesz iść dalej...
ciągle próbujemy iść na przód nawet jeśli nasze kroki w tym kierunku są chwiejne i niepewne.
próbujemy doganiać wyśnioną rzeczywistość.
próbujemy przeciwstawiać się wszystkim tym, którzy przed nami poruszają ziemię i powodują zachwianie naszego gruntu.
jesteśmy jak te dzieciaki, czesto z klapkami na oczach, które mimo że upadną na tylek i kilka metrów będą się czołgać-wstają ponownie, nie raz z otartymi łzami, i ruszają przed siebie na podój szaro-burego, mało kolorowego świata z nadzieją.
z nadzieją, że jak następnym razem wstanę to nie przebudzę się w nocy rzucana z boku na bok i że wstanę rano, w takie rano gdzie wszystko mnie będzie cieszyć. wszelakie kroki w życiu robię z nadzieją, która jest tylko, albo aż- matką głupich.