Fizyka kwantowa... Czas rozszczepiony na różne warianty. To ciekawe, tylko czemu zawsze wybieram ten najtrudniejszy z możliwych? Ciekawe co by było gdyby... Gdyby co? Gdyby on wtedy nie pojechał do Warszawy, gdybym go wtedy nie puściła, gdybym później przestała sie do niego odzywać zamiast wciąż drążyć dziurę. To już i tak nic nie zmieni, mogę tylko sobie tak gdybać i wyobrażać, marzyć jakby to było inaczej. Wychodzi na to, że wszystkie decyzje, które ostatnio podejmuje wychodzą mi na złe. W sumie to nie tylko teraz, tak się dzieje zawsze. Mówi się, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. W moim przypadku jest odwrotnie. Najgorsze w tym jest to, że nie można cofać czasu. Wypowiedziane słowa zostały wypowiedziane, podjęte decyzje zrealizowane. Nie można zrobić kroku wstecz. To niemożliwe. Mogę zacząć podejmować słuszne decyzje, ale skąd pewność, że będą słuszne? Zawsze jest 50% tego, że mogę się mylić. Więc jak wybrać właściwie? Czy może życie specjalnie jest tak ułożone, żebyśmy podejmowali nawet te złe decyzje, po to żeby nauczyć się potem z nich wyjść? Więc życie to tor przeszkód? Przetrwasz albo zginiesz? A gdzie miejsce na spókój, na stateczność? Czemu ciągle coś się musi dziać. W sumie to pytanie jest głupie, bo odpowiedź jest zbyt oczywista, ale czemu dzieje się źle? Z jednej strony chcę sobie pomóc, żeby było normalnie, żeby wprowadzić troche tej harmonii, ale z drugiej wciąż podświadomie chcę sobie zadawać ból. Czy jestem masohistką? Może powinnam skupiać się na szczęśliwych chwilach, zamiast marnować czas na problemy. Sęk jest w tym, że mi się wydaje, że świat składa się z problemów, że życie to pasmo problemów, że aby poznać cenę szczęścia pierw trzeba przejść szereg tortur.
Reasumując... Czas chyba skupić się na pozytywach, bo jeśli tak dalej pójdzie, to zacznę siwieć na 25 lat :)
btw powrót w wielkim stylu (po półtora roku) siema :D