Papieros nie smakuje już jak pierwszy raz na balkonie
Kiedy cały świat mógł być przeciw nam, nadal płonę
Ale to już chyba nie ten żar, jak zadzwonię
Usłyszę znowu, że mnie nie chcesz znać
I zaleje znów mnie napalm, ale nie będę już przepraszał
I za ciebie umrzeć, spalać się, nie chce już, nie wracam
I nie usłyszysz już jak wołam cię, i nie zobaczysz w lustrze nas
I nie poczujesz nic, bo ten obok to już nie ja
To kres nasz, a nie przeznaczenie,
upadam jak sens w nas, jak krew na scenie.
Żegnaj, dobrze wiesz jak to rani
Przez to życie idę w wierze.
Mam wrażenie, że oprócz Boga, mamy tylko siebie.
Czasem denerwujesz mnie jak znowu patrzysz w ziemię,
I wkurzam się, bo nie wiem przez co dzisiaj płaczesz.
Wytrwaj ze mną, nawet jeśli znowu stanę w ogniu,
Nawet jeśli znowu splamię obrus,
Zostań ze mną, jestem na początku.
Nie powtarzaj mi, że to nieważne. Wierzę w każde słowo, jak w ciebie.
Jesteś numerem jeden dla mnie, a ty na poważnie tego nie bierzesz.
Zanim zaczniesz się wahać, zobacz gdzie jestem, daję ci wszystko.
Nadal niezmiennie mogę być wszędzie, a wciąż jestem blisko.