Oddaje wszystkie łzy matce ziemi, bo do niej powinny należeć. Bo to właśnie ich miejsce. Tam przeistaczają się w nietykalne źródła. Spływają e głąb nieświadomości do samego serca nieznanego imieniem Boga, który kiełkuję suchą trawą, wybucha gejzerem, mówi górą pod którą schną nasze duszę. MOJA i JEGO. W jego oczach budzą się noce. Ciemnieją miejskie ulice. Na pociechę anioł przebacza nam grzechy wyryte alfabetem zmarszczek na skurze miasta. Napięte jak nasze powroty nad ranem. Jego dusza stanowiła dla mnie zwierciadło świata. I nawet jeśli ten świat już dawno zagubił swój kształt. Ja wciąż go widzę. Łagodnymi promieniami odbijający się w obrazie jego oczu. Wieczorami ubiera mnie w sukienkę utkaną z własnego dotyku. Ipragnąc być ciszą trwa na wieki zamnknięty bezpiecznie w czeluści każdej źrenicy. I w ramce przy łóżku. Niestety... a jednak...