Jestem, jestem. Nie tak łątwo się mnie pozbyć. (nie pytajcie co zrobiłam z tym zdjęciem ;_;)
***
Później
Z rana postanowiłem poruszać Amorka. W końcu dupy nie ruszał 3 tygodnie. Zajmował się głównie oprowadzaniem dzieci po lesie z Sam. Kiedy wszedłem do boksu ogiera powitało mnie jego ciekawe spojrzenie. Raz spoglądał na mnie, a raz na siodło. Doskonale je poznawał, to byłą ta ,,jego ujeżdżeniówka. Po 10 minutach dobrego czyszczenia osiodłałem konia i wyszliśmy na zewnątrz.
Ziemia wyschłą w zdumiewająco szybkim tempie. Była już całkowicie sucha. Idealnie - pomyślałem. Będzie się nam cudownie jeździć.
Po 20 minutach stępa na kontakcie ruszyłem kłusem o łagodnych łukach. Dokładałem też przejścia i dodania. Potem zrobiłem spokojny galop na długą ścianę i zabrałem się za drągi.
I tu... pojawiły się problemy.
Każda próba podejścia do drągów z galopu kończyła się wyłamaniem. Nawet nie wiem czy przy drągach można to tak nazwać. Amorek za wszelką cenę nie chciał podjechać do drągów. No po porostu NIE.(Kto tu doszedł stawia +) W pewnym momencie, przy galopie na mocnym kontakcie Amorek gwałtownie zahamował, i zrzucił mnie ze swojego grzbietu, boleśnie zrywając sobie przy tym wodze. Pozostawił mnie na piasku z wodzami w ręku, a sam, z błyskającymi białkami przeskoczył płot i wybiegł poza teren ośrodka.
***
C.D.N.
Jak się podobało?