No nie.. co za zdjęcie.. poprawię notkę jutro.
I znów Kraków, piękny i cudowny Kraków.
Tak się jakoś dziwnie czułam.
Teraz jeszcze ta rozmowa z Damianem. Trudna dla mnie.
Sen. Męczy.
Może jak go opiszę to sobie pójdzie.
[i]Pochmurny dzień. Stoję nad wielką przepaścią gdzie patrząc w dół widać czerń czarniejszą od czerni. Po jednej mojej stronie stoi mamusia, tato, brat.. Po drugiej ciocia, Wiki i Madzia (nie wiem gdzie się wujek podział, nie ma go tam). Wszyscy patrzą na mnie jak na wybawiciela, a ja spoglądając raz na jednych, raz na drugich szukam w ich spojrzeniach odpowiedzi, o co chodzi, co my tu robimy?
Wiatr wieje silny, jest zimno. Nagle jakaś postać nieznana mi dotąd i której twarzy nie pamiętam zaraz po tym jak się obudzę, pojawia się koło mnie. Stoi milcząc dłuzszą chwilę.
Sine i zmarznięte ręce, aż bolały i szczypały. Zaczął mówić niskim ale dość przyjemym glosem.. szkoda tylko, że to co uslyszałam powaliło mnie z nóg.
Kazał wybierać.. między moim jednym domem a drugim, miedzy jedną rodziną a drugą. Jeden z "moich światów" miał być stracony w tej przepaści..
W pierwszej chwili nie wiem o co chodzi.. znow rozglądam się w stronę najbliższych z nadzieją, że pomogą zrozumieć co tu się dzieje. Ale to nie oni mieli mi pomóc, to ja im.. ale nie wybiorę przecież no bo jak?
Powtarzał cicho co jakiś czas to swoje "zdecyduj się..", szeptał, powtarzał.. i tak w kółko.. nie mogłam go słuchać! Padłam na kolana prosiłam by zabrał mnie, by to mnie wziął.. odmówił stanowczo. Nawet nie dał żadnej szansy negocjacji..
Już nie było mi zimno, było obojętnie.. Stojący po dwóch różnych stronach ludzie najważniejsi.. mam wybrać, nie umiem. Nie wybiorę!
Płacząca Wiki na rękach u cioci, z boku Madzia.. Mama wtulona w tatę, który objąć zdołał jeszcze brata.. to tak jakby wszyscy wyciągali pomocną dłoń a ja bezradna.. W ich oczach tyle nadziei, lecz nie mówili nic. Stali i czekali na wyrok, który zaraz miał się zakończyć karą śmierci. Nie mogę zrobic nic! I zaczyna się krzyk najgłośniejszy ale krótki! Serce bije jak szalone, bezsilność.. Czas minął. Cisza. Nie ma nic, nikogo..
Ból, rozrywał od środka.. nie miałam sił by krzyczeć, dławiłam się własnym płaczem. Straciłam wszystko..
I nie ma odwrotu, zostałam sama.. na putsym polu kończącym się tym okropnym urwiskiem. Nawet tego kogoś nie było..
Dokąd mam się udać?
Zamieszkałam w jakimś budynku, nie wiem gdzie on był, jak wyglądał z zewnątrz. W środku było pusto, żadnych mebli. Podrapane ściany. Kawałek materaca w rogu jakiegoś pokoju, strychu chyba. Brudna, śpiącawłaśnie tam.. nawet wydaje się, że naćpana.. bez przyszłości. Nie wiem skąd miałam.. dwa zdjęcia, dwóch innych rodzin, które kiedyś były moje.
Mialam wszystko i wszystko straciłam.[/i]
jak i dlaczego? skąd wziął się on, czemu męczy? od tylu dni?
I choć straszny się nie wydaje na pierwszy rzut oka, to powtarzając się co noc.. okropnie na mnie wpływa.
Jutro WOŚP. Dobranoc.