Nie jestem kompletnie w nastroju na imprezę. Rano robię z facetem zakupy, potem proszę go, żeby przygotował jakiś dobry obiad. Pod tym względem trafiłam zajebiście: mówię tylko, na co mam ochotę, a potem pojawia się to na moim talerzu. Jestem zmęczona i totalnie bez sił. Nie wiem, co ubrać, w końcu decyduję się na czarne body i przeźroczystą, delikatną czarną sukienkę.
Nawigacja w telefonie pokazuje jakiś remont i zaleca objazd. Dobra, niech będzie. Oczywiście, błądzę.
Rany Boskie, wzdycham tylko, widząc przed sobą drogę wypełnioną kamieniami. Zatrzymuję się, zastanawiając się, czy na pewno dobrze jadę. Nawigacja pokazuje pięć kilometrów do celu.
Omija mnie jakiś biały SUV. Jedzie po żwirze.
Dobra, zaufam Ci, masz trochę lepsze zawieszenie, a i tak nie jedziesz po tych kamieniach.
Niech będzie, jadę za Tobą. Mój genialny plan jednak upada, bo po tej drodze nie mogę jechać więcej
niż 8 km/h. Droga prowadzi do jakiejś wsi. O ile miałam pojęcie o tym, że istnieją jeszcze
W Polsce biedne miejscowości, taka Polska B i C, to to jest chyba polska Z.
Serio.
Wzbudzam sensację, pewnie przez swoją rejestrację. Zapewne jestem pierwszą osobą z taką rejestracją, która tam trafiła. Jadę w prawo, potem znów w prawo, przez las.
Tylko się teraz nie zepsuj, proszę swoje auto. Dojeżdżam do końca drogi.
Nawigacja każe pojechać znowu w prawo.
Tyle, że są dwie drogi w prawo.
Nie wiem, co zrobić, wybieram pierwszą leśną drogę w prawo.
Samochód się krztusi i gaśnie.
Zapala mi się ikonka oleju.
Nie, proszę mam świadomość, że mogłam uszkodzić miskę olejową.
Nawet nie bardzo wiem, gdzie jestem, oprócz tego, że w lesie. I na drodze bez nazwy, według GPS.
Wyciągam kluczyk ze stacyjki. Po chwili odpalam auto jeszcze raz.
Ikonka gaśnie. Dziękuję moje auto ma duszę, naprawdę.
Wreszcie docieram do jakiejś drogi z asfaltem. Potem docieram do miejsca, obok którego już przejeżdżałam. Tym razem skręcam dwa razy w lewo.
Pierdolona nawigacja, nie mogła powiedzieć, żebym zawróciła, tylko kazała jechać przez las.
Na imprezie podziwiam wyczyny Szefuńcia.
Dobrze mu idzie jazda na desce, nie sądziłam, że aż tak dobrze.
Pierwszą osobą, którą widzę, jak przybywam, jest jego żona.
No taaak.
Później znajduje się też dziecko.
Super.
Jest bardzo dużo ludzi i prawie nikogo nie znam,
Więc zajmuję strategiczne miejsce, z którego widać wszystko.
Szefuńcio się nie oszczędza i pije piwo za piwem.
Patrzę na jego ciało, jego dość duży brzuch i zastanawiam się, czy ma dużego, ale moje rozważania przerywa jakiś koleś.
Siema, jestem Kuba, pracuję w Twojej firmie.
Naprawdę? nawet nie udaję zainteresowanej. Nigdy Cię nie widziałam.
Tak, to się zgadza, bo jestem od samego początku na zdalnej.
Umówimy się?
Grzecznie mu odmawiam, nie jestem w nastroju.
Później łapię wzrokiem innego kolesia.
Opalony, z sześciopakiem, przystojny.
Całkowicie nie mój typ, ale pewnie niejedna laska dałaby wszystko za randkę z nim.
Koleś niemal płacze.
Nienawidzę tej mojej laski mówi.
Idę do pracy, nie, nie idę, jadę tam godzinę,
Tylko po to, żeby słuchać, jak jakiś kretyn drze na mnie ryj,
Potakiwać mu jak debil i robić wszystko tak, jak on chce.
Potem wracam do domu, gdzie ona, ta moja głupia baba,
Drze na mnie ryj, bo coś zrobiłem nie tak, jak ona chciała.
Ostatnio się przyjebała, że nie schowałem rzeczy do szafy.
I tak ciągle ktoś drze na mnie ryj, mam jej naprawdę dosyć.
Nienawidzę jej, serio .
Uśmiecham się, ale cóż.
Sam sobie zgotowałeś ten los.
Szefuńcio nie wie, że przyszłam, wie tylko jego żona,
Ale w końcu mnie dostrzega.
Cieszy się, że przyszłam.
Widziałaś moje wyczyny? pyta
- Pewnie odpowiadam.
Wiem, czego chcesz. Chcesz komplementu i uznania, nie?
- Jesteś naprawdę dobry. Zaskoczyłeś mnie.
Zaskoczył mnie też tym, że pali. Nie wiedziałam o tym.
- Piłaś coś? - pyta.
- Niee odpowiadam. Przyjechałam autem.
Nagle robi się poważny.
- Aniaaa, odwiozłabyś mi żonę i dziecko do domu?
Acha, Ty Kutasie, dlatego pytałeś, czy piję.
- Jasne odpowiadam, zanim zdążę sobie uświadomić, że
Żonę to i owszem, chętnie, ale nie dziecko. Ale ma m trzydrzwiowe auto.
Nie ogarnia.
- Ale jak trzydrzwiowe? pyta.
Ja pierdolę, muszę tłumaczyć najebanemu szefuńciowi, że bagażnik też liczy się jako drzwi.
- I Ula się ze mną zabiera dodaję.
Zajebiście.
Przez resztę imprezy Szefuńcio troszczy się, czy aby na pewno nie jestem głodna,
smutna albo zła.
- Jest ok. odpowiadam Jestem już duża.
Wie o tym, ale oboje wiemy, że imprezy to nie jest mój świat.
To jest jego świat.
Rozglądam się i myślę o J.
Miałby tu niezły wybór, mruczę, patrząc na dziewczyny w strojach kąpielowych.
Jako jedyna mam sukienkę.
Moje cycki dalej stanowią zagadkę dla wszystkich.
Najciekawsze jest to, co ukryte i nieoczywiste.
Ta impreza uświadamia mi, jak płytkie jest spędzanie czasu na chlaniu,
Bo przecież można robić tyle ciekawszych rzeczy.
W końcu pakuję towarzystwo do auta.
Dziecko Szefuńcia marudzi, że trzeba daleko iść do auta.
Nawet nie wzdycham, no cóż, widocznie nie przeszedł w życiu więcej niż 50m.
A teraz nagle musi 500.
Szefuńcio powiedział mi, którędy mam jechać, ale to jest inna droga.
Wyznaczam trasę i kładę telefon na kolanach.
Jakimś cudem udaje mi się bezpiecznie wszystkich odwieźć do domu,
A sama wracam zmęczona jak nigdy.
Ale mam jeszcze coś do zrobienia.
Muszę iść pobiegać.