Poszłam wczoraj do kościoła.
Wielki, rzucający się w oczy budynek przy jednym z największych rond w mieście. Za dziesięć dziewiętnasta. Otworzyłam jedne z szeregu drzwi wejściowych. Weszłam. Kopuła od środka wyglądała jak czarna dziura, portal do otchłani, studnia do góry nogami. Wybrałam jedną z niezliczonej ilości ławek. Było niemalże pusto, ale zaledwie kilka minut później kościół, mimo swego ogromu, wypełnił się po brzegi. Z boku stała jeszcze szopka, z której biło całkiem mocne światło. Siedziałam tak, i jak na pierwszy raz w tym miejscu przystało, przyglądałam się freskom, obrazom, kolumnom i niesamowitemu sklepieniu. To ono robiło największe wrażenie. Zawsze przechodząc tamtędy zastanawiałam się, jak ta wielka budowla wygląda od środka. Teraz miałam okazję zobaczyć.
Ludzi przybywało coraz więcej, nie wiedzieć czemu mój wzrok wychwycił dwójkę nastolatków szukających miejsca. Była to para. Mieli może 18 lat, trzymali sie za ręce. Usiedli w ławce z lewej strony, a ja zajęłam myśli czymś innym.
Msza jak msza. Prymitywny chór, pseudopouczające kazanie, w trakcie którego wyłączyłam się minimum dwa razy i ogłoszenia parafialne na temat chodzenia po kolędzie. Zaskoczyło mnie to, że podczas "Ojcze nasz" mieliśmy złapać sąsiadów za ręce. Miły gest. Nigdy nie lubiłam dużych kościołów. Wydawało mi sie, że już same ich gzymsy emanują takim ego, którego moc jest w stanie wyrzucić mnie za drzwi na schody świątyni. Tym razem jednak było inaczej. Pierwszy raz poczułam się tak...bezpiecznie? Niezlokalizowane przeze mnie grzejniki sprawiały, że ciepłe powietrze padało na nas gdzieś z góry i mieszało się z oddechem zebranych. Czułam je nawet we włosach.
Gdy wyszłam zobaczyłam chmarę ludzi idących na osiedle akademickie, na którym mieszkam Nikogo nie znałam, ale postanowiłam przyspieszyć i dołączyć do tej pielgrzymki. Przypomniałam sobie o tej parze. Czyż nie byłoby to wspaniałe mieć kogoś, z kim mogłoby się chodzić do kościoła? Kogoś, kto przytulałby cię w taką zimna noc wracając do domu? Kogoś, kto by rozumiał, nie pytał, wspierał i zawsze był blisko? Oj, wspaniale& A gdzie podziała się dziewczyna, która twierdziła, że nie potrzebuje nikogo, kto by ją ograniczał i spowalniał oraz niepotrzebnie zajmował myśli. Wtedy jednak naprawdę poczułam, że potrzebuję takiej osoby. Uosobienia bliskości, miłości i wrażliwości, ale i siły.
Grupa robiła się coraz rzadsza. Szłam z tyłu. Za mną był tylko chłopak w czarnym płaszczu. Spojrzałam na niego. Wyglądało na to, że szedł sam. A jednak! Istnieją tacy, co chodzą do kościoła bez towarzystwa pomyślałam. Zrównałam mój krok z jego. Po chwili na chodniku zostaliśmy tylko my, bo pozostali poszli inną drogą. Przez moment szłam tak równym krokiem z jego. Spojrzał się raz, może dwa, ale potem uznałam, że to, co robię jest bezcelowe, a nawet trochę śmieszne. Skulona zimna pospieszyłam szybkim marszem do akademika nie oglądając się za siebie.