Ojojoj, za długo mnie tu nie było!
Ale ostatnio wszystkiego było "za". Za dużo jedzenia, za dużo myślenia, za dużo sztuczności. Ale cóż, taki urok, a raczej przekleństwo świąt.
Nie wiem jak u Was, ale moja wielkanoc była ohydna. Nie mówię tu o pogodzie, ale o tym, jak wszyscy przy tym głupim świątecznym stole tak bardzo starają się udawać, że jest tak cudownie.
Gówno prawda.
Tak sobie siedziałam nad tym całym świątecznym żarciem i patrzyłam na tych ludzi, którzy bądź co bądź są moją rodziną, ale wszyscy ubierają maski szerokich uśmiechów, pseudo-pomyślnych życzeń, co roku tych samych. Uch, nie cierpię świąt.
Na szczęście wielkanoc przynajmniej u mnie składa się z lżejszych potraw, no ale te ciasta... Przez niedzielę i poniedziałek było ich zdecydowanie za dużo.
Dzisiaj się pilnowałam i nie tknęłam nic słodkiego. Choć mama stawiała przede mną mazurki i inne wypieki świąteczne.
Takie ładne.
Ale na talerzu i w mojej głowie zamieniają się w liczby.
Generalnie bardzo bawią mnie moi krewni, ni z tego ni z owego, mówiący o dietach, jak to każda dieta jest ograniczeniem, niezdrowym rzecz jasna, i że trzeba jeść WSZYSTKO, żeby organizmowi niczego nie zabrakło.
Cholerni dietetycy się znaleźli.
Żeby cokolwiek o tym wiedzieli...
A nie wiedzą niczego. Dosłownie niczego.
BILANS
ś: 2 kromki żytniego chleba z wiejskim light i kilkoma plasterkami kabanosa
2ś: 2 kawy, pomarańcza
o: 3 gotowane ziemniaczki niby-młode, pierś z indyka, mała marchewka z puszki
p: 3 orzechy włoskie
k: banan zmiksowany ze szklanką mleka
Jem teraz co dwie, ewentualnie z poślizgiem do 2,5 lub wyprzedzeniem do 1,5 godziny. Dzięki temu mój metabolizm równo i intensywnie pracuje, a to pozwala mi chudnąć i nie podjadać.
Jutro szkoła.
A za trzy tygodnie egzaminy hehe.
Boże, daj mi moc cofania się w czasie.