Wysuwam nos spod kołdry, czuję na plecach oddech poranka. Cholerna 5:30. Schemat standardowy - wstaję, zimna podłoga jakby chciała wpędzić mnie z powrotem do łóżka, rzut oka na śpiącą rodzinę, w głowie klnę jak szewc, dowiaduję się co to zazdrość. Kuchnia- robię kawę. Łazienka - rzucam kolejne przekleństwa pod adresem zgniecionej zimą chęci do działania. Kuchnia- kawę wypijam w najgorszej możliwej temperaturze (pomiędzy ciepłą a zimną). Nie zjem, nie zdążę. Ubieram się, chaos wrzucam do torby - wychodzę. Światło na zewnątrz diabli wzięli. Staram się nie spaść ze schodów. Wytaczam się na zewnątrz, podmuch powietrza. Idę. Słowo komfort znika z mojego słownika. Patrzę w górę (nie zdarza mi się to często), wszystko świeci, podłe miasto przybrało nowy kształt..
Wszystko zbliża nas do Świąt. Święta zbliżają nas do siebie. Lubię ten czas. Piekę, uśmiecham się, docieram w ładne miejsca, i nie muszę być ciągle dorosła.
22 MARCA 2017
8 STYCZNIA 2017
11 GRUDNIA 2016
6 GRUDNIA 2016
27 LISTOPADA 2016
7 LISTOPADA 2016
17 PAŹDZIERNIKA 2016
negatywniepozytywna
2 STYCZNIA 2019
lovemetwotimes
23 WRZEŚNIA 2017
photoblog
12 MAJA 2016