...
Kiedy ostrze miarowo przesuwa się po twarzy, dokonując bezlitosnej egzekucji kolejnych warstw niechcianego zarostu, nucę sobie. Jak w klasycznej komedii muzycznej z początków kina dźwiękowego - golarka służy za prymitywny mikrofon, a odbicie w lustrze jest zarówno publicznością, jak i ranną wersją Dr Jekylla, który z pewnym politowaniem spogląda na toaletowe wygłupy. Nucę sobie - aż w końcu, nie zdając sobie z tego sprawy - zaczynam śpiewać... Ale dopiero po chwili dochodzą mnie słowa, które coraz energiczniej emituję z siebie przy akompaniamencie wydobywającej się z odtwarzacza muzyki... Śpiewam, śpiewam... w imieniu dam... Zastanawiam się - czy mogę? Czy powinienem? Czy wypada? Atrakcyjna melodia, oparta na wpadających riffach i słowa, które jakoś tak same cisną się na usta, żeby wyśpiewać je razem z wokalistką... Więc śpiewam, śpiewam i - wówczas nadchodzi mnie refleksja. Każde słowo, każdy wytwór systemu językowego jest bowiem tak obrośnięty w znaczenia, tak dalece nacechowanemu różnymi tropami, symbolami, odnośnikami kulturowymi bądź też osobistymi skojarzeniami, że nie sposób potraktować ich bezrefleksyjnie, jak to czynić chciałoby wielu z nas. Jak groźna jednak bywa czasem refleksja przekonałem się w chwili tejże, kiedy strużka krwi pokryła imitację mikrofonu, a woda zabarwiła się na czerwono, niczym wody Nilu. Słowa czasem ranią, powiedziano kiedyś, ich roztrząsanie także - i nigdy nie byłem bardziej przekonany do tej racji niż teraz właśnie.
...