Chociaż długo się do tego nie przyznawałam to pewne sytuacje z przed kilku lat całkiem podłamały moją samoocenę, która jakimś cudem potem podupadła jeszcze bardziej. To był dla mnie z perspektywy czasu bardzo ciężki moment. Teraz powoli odzyskuję te kawałki siebie. Wczoraj wracając do domu w SŁOŃCU, słuchałam muzyki i uśmiechałam się do siebie jak psycholka. To malutka zmiana, ale już dawno nie czułam się na tyle dobrze. Nad samooceną też pracuję chociaż to trudniejszy temat.
Dzisiaj byliśmy na spacerze z moją kuzynką, siostrą i bratem. Potem przyszli na obiad (oprocz siostry) i chociaż potwornie się stresuję gotowaniem dla innych to jestem zadowolona. Wiem, że to głupie, bo wszyscy zawsze marzą żeby znowu u mnie zjeść. Jeszcze kilka lat temu gotowałam kalafiora na patelni, jadłam go z suchym ryżem i piekłam ludziom ciastka żeby je na nich potestować. Teraz ciastka są tradycją moją i E. Dostaje je ode mnie od naszego pierwszego spotkania milion lat temu. Zabawne jak wiele się zmieniło od tego czasu.
Może w tym roku wrócę do rysowania? A może uszyję coś oprócz kaczki? Kto wie...