Nie mam już pracy... Z jednej strony się cieszę z drugiej mnie o dołuje. Murat zaczął przeginać, musiałam go nawet raz ugryźć, żeby mnie puścił... I uderzać kolanami, gdy przyciskał mnie do ściany... Wszystko wyszło na jaw, w dużej mierze dzięki mojej przyjaciółce, która postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Jestem jej wdzięczna, choć na początku byłam wściekła, że się wtrąca, bo obiecała siedieć cicho.
Murat zwolnił mnie z miejsca. Przyjaciółka przywiozła mi kasę, która zarobiłam przez ten tydzień pracy. I wyszło, że zamiast 6zł/h zarabiałam 1,90zł/h. No super. Ale już tam nie wrócę, nawet po należne mi pieniądze.
W ogóle jestem wdzięczna mojej przyjaciółce, bo ostatnio okazała się być bardzo lojalna wobec mnie. Co ja bym bez niej zrobiła?
W diecie idzie mi świetnie, kiedy chodziłam do pracy udawało mi się wiecznie wymigiwać od jedzenia. Teraz będzie trudniej, ale wciąż dużo się ruszam. Na razie w bilansie jabłko i 180g jogurtu nat. I nie powinno być dużo więcej do wieczora :)
A jak tam wy, kruszynki?