Znudzony snem, postanawiam wstać i pokazać że żyję. Jest trzynasta. Niedziela. "Poranna" mobilizacja do pracy,która znika tak szybko jak się pojawiła. Nagle - przypomniałem sobie, powinienem się odezwać, to już tydzień. Biorę słuchawkę do ręki, wybieram numer, nie nie, później później. Ogarnął mnie lęk, do tego świadomość braku jakiegokolwiek pomysłu na rozmowę. Pół godziny później to samo, jednak tym razem dzwonię
9.11.08
jak to świetnie jest się czasem oderwać od wszystkiego. Nawet na krótko,na te śmieszne 5 dni. Ten komfort psychiczny gdy nie pamięta się o problemach,biznesikach, czy radościach a nawet o znajomych! Jechać gdzieś daleko na wakacje od rzeczywistości. Do stolicy! Do hotelu, a właściwie "otelu" o standardzie nie określonym żadnymi gwiazdkami, gdzie toalety i prysznice są raczej "publiczne", a ich wiek to conajmniej lat 40. Ważne że tanio i blisko. Blisko miejsca dziennej aktywności. Mija kolejny dzień bez grama kofeiny, z mniejszą ilością wypalonych papierosów, bez śniadania w kfc, bez cheesburgera na szybko z młodej foki, bez wizyt w kawiarni, bez ciabbaty na obiad, bez pretensji, żali, masy obowiązków. Teraz pobudka o siódmej, ósmej, dziesiątej, czy o którejś tam i srru na halę. N-ty dzień monotonnej zabawy w kabelki. Bez stresu, o lekkim głodzie, powoli, w lekkim brudzie ale wesoło. I przy wyjeździe plany do nadrobienia zaległych zadań. Nic nie zrobiłem. Co z tego - ważne że kasa będzie!
12.11.08 / 23:44