nie ważę się, panicznie boję się wagi, wyznaczania i osiągania celów. bo wiem, że apetyt rośnie w miarę jedzenia...
ale widzę, że chudnę. chudnę bardzo szybko. to chyba zasługa ćwiczeń. edit:
zawsze zaczynam od rozciągania, czyli kładę jedną nogę na biurku i dotykam rękami stóp,
skłony ze złączonymi nogami, skłony w rozkroku do jednej i drugiej nogi i do ziemi,
kręcenie biodrami, trucht w miejscu, skip a i c, wymachy i kręcenie ramion,
brzuszki do uniesionej nogi, do dwóch uniesionych (inspirowane a6w),
zwykłe brzuszki, i dużo skrętoskłonów, czyli brzuszki z dotykaniem łokciem kolana po przekątnej.
całość trwa nie dłużej niż pół godziny, stopniowo zwiększam intensywność,
nie przeforsowuję się, gdy czuję, że nogi mnie bolą, to ćwiczę brzuch i odwrotnie.
bardzo mi jej szkoda, jest taka młoda
i jeszcze nie rozumie, ze liczy się to co nosi głowa,
bo jej uroda z wiekiem wyparuje jak woda.