Opowiem Wam pewną historię.
W niedużym mieście żyło sobie bardzo szęśliwe małżeństwo. Ludzie mówili o nich, że są wręcz idealną rodziną. Co roku latem jeździli razem na wakacje za granicę, a zimą na narty. Mieli własny dom z ogrodem i pieska.
Mąż spędzał dużo godzin w pracy. Właściwie od poniedziałku do piątku, od 8 do 21 zarabiał na życie. W soboty wracał do domu po 14. Była to jedyna rzecz, która czasami dzieliła małżenśtwo i doprowadzała do kłótni. Zawsze jednak się godzili, a mężczyzna rekompensował swoją nieobecność zapraszaniem żony w weekendy na randki, zabawy, wyjazdami na rodzinne wycieczki. Do ich związku nie wchodziła rutyna. Bardzo się kochali, z biegiem lat to uczucie nie słabło, a wręcz przeciwnie- ciągle rosło. Mieli dwójkę dzieci. Chłopca i dziewczynkę; zgodne, niesprawiające problemów rodzeństwo. Syn starszy, ze szkoły przynosił dobre stopnie, był ułożony. Córka bardzo roześmiana, radosna, pewna siebie, towarzyska, rozgadana, wiecznie się uśmiechała. Wpatrzona w tatę jak w obrazek, mimo że spędzała z nim mało czasu. Gdy wracał do domu, ona już leżała w lóżku, ale zawsze wołała go, a on każdego wieczoru opowiadał jej nową, wymyśloną przez siebie bajkę. Tata był dla niej najważniejszą osobą na świecie, kochała go najbardziej z całej rodziny. Na spacerach mocno trzymała się jego silnej dłoni, uwielbiała wtulać się w jego silne, dające poczucie bezpieczeństwa ramiona. Ona również była jego oczkiem w głowie, oddał by wszystko za szczęscie córki, przez co często ulegał jej prośbom. Nigdy nie podniósł na nią głosu, a tym bardziej ręki.
Niczego im nie brakowało, kobieta czasami myślała sobie "jak jest w niebie, skoro ja tutaj z moim mężem mam raj na ziemi?". Wspaniały mąż, ojciec, człowiek. Zawsze uczciwy, pracowity.
Nadeszły wakacje, dziewczynka ukończyła 1 klasę podstawówki, a syn 2 gimnazjum. Rodzina jak zawsze wyjechała za granicę do ciepłych krajów. Tydzień po powrocie zadzwonił telefon.
Mężczyzna miał wypadek w pracy. Zmarł.
W 3 sekundy życie całej rodziny przewróciło się do góry nogami. Kobieta została się sama z wieloma obowiązkami. Płacenie rachunków, duży dom, mała "firma" mężczyzny, a na dodatek była pogrążona w rozpaczy. Kochała go tak mocno...
Ale nie tylko ona ucierpiała. Mała siedmiolatka, tak wpatrzona w tatusia, nie potrafiła pojąć dlaczego... Ten jeden moment odmienił jej całe życie, zamienił je wtedy w piekło. Człowiek, którego kochała całym swoim małym sercem, nagle zniknął.... A razem z nim cały sens życia... Pękło jej serce. Już nigdy go nie zobaczy, nie wtuli się w jego ramiona, nie złapie za rękę... Przestała się uśmiechać, zamknęła w sobie, straciła pewność siebie, od tego momentu już nic nie cieszyło jej jak dawniej. Często płakała i nie mogła pogodzić się z tym, co się stało.
I tak zostało do dziś. To moja historia, to ja jestem tą małą siedmiolatką, wciąż wpatrzoną w ukochanego Tatę.
Postanowiłam Wam to napisać, może trochę usprawiedliwi to moje spojrzenie na świat, życie...