A jednak nie udało mi się dotrzymać obietnicy i uzupełnić notatki oraz dokonać rewizyty Waszych stron.. Cóż, czas pogalopował tak gwałtownie, że zanim się obejrzałam, ciągnął mnie z jedną nogą w strzemieniu, a drugą w powietrzu, wodze powiewały gdzieś nade mną i o odzyskaniu kontroli nad tym wariackim pędem ani było mysleć ;)....
I to, że piszę teraz, wcale nie znaczy, że mam dziś (nie)święty spokój i mogę spędzić wieczór na dolce far niente. Nic a nic. Dziś jeszcze dużo załatwiania spraw różnych, jutro bladym świtem, bo już o 8 rano (zbrodnia na organizmie ludzkim, indeed), musimy z Wilkiem być w Radio Zachód i zmontować wreszcie do końca audycję - plon wyjazdów konwentowych: wywiady z pisarzami SF; szczegóły czasu emisji itp. poda na pewno Wilk, albowiem ja będę wtedy już w drodze do Bydgoszczy.
Minął rok od dni, w których Wataha podążała na Północ, na Nordcon 2006. Zmieniło się tak wiele i tak bardzo - w Nas, w zdarzeniach i ludziach, z jakimi mieliśmy styczność - ale nie zmieniło się jedno, to, co właściwie jest najbardziej zmienne, płynne, nieogdadnione: Morze...
Nie zapomnę nigdy, jak tamtego ubiegłorocznego, ciepłego grudniowego wieczora dojechaliśmy wreszcie na Wybrzeże, skąd zakręt szosy miał nas już poprowadzić prosto ku Jastrzębiej Górze, gdzie odbywał się konwent - wyjechalismy zza wspomnianego zakrętu i nagle, bez ostrzeżenia, otworzył się przed nami widok doprawdy bajkowy: pod granatowoczarnym, roziskrzonym gwiazdami niebem, iluminowane przepięknie przez Księżyc w pełni - rozpostarło się przed naszymi zachhwyconymi oczami - Morze... Iskrzące się jak garść srebra rozsypana szeroko na prawie nieruchomej, z lekka tylko pofalowanej płaszczyźnie spokojnej, uśpionej Wody..
Myślę, że część tamtego czasu odcisnęła się dłużej w tym miejscu, niż przetrwały ślady na piasku, zanim zmyły je fale: coś z nas pozostało na tych szerokich, milczących plażach, wśród wylizanych falami w owalne kształty kamieni, w popiskiwaniu mew kołujących nad spienioną grzywą słonych wód..
Niezapomniana jest ten właśnie splot wspomnień i zdarzeń: piękno Morza i radość ze spotkania ponownie ze wszystkimi konwentowymi Znajomymi i Pisarzami... to fantastyczna (nomen omen) hulajpartia, która z równym zamiłowaniem potrafi schlać siebie i wszystko dookoła na sztywno, jak i w milczeniu wysłuchać zawiłych prelekcji o kobietach w zbroi, o strukturze fraktali i menadrach duszy seryjnych morderców, jako że tematyka spotkań z pisarzami zależy od tych właśnie czynników: fantasy, SF i horroru..
Nie wyobrażam sobie życia bez tego.