Zmieniam się, czuje to. Nie wiem, czy na dobre, czy złe. Raczej nie czuje się z tym wszystkim dobrze, nie chodzi mi o żadną metamorfoze, tylko po prostu nie czuje. Obezwładniająca siła, która nie pozwala mi osiągnąć jakikolwiek szczyt. Nie chodzi tu o rutyne, brak czegoś. Właściwie jakbym sama wiedziała, czego chce - problem stałby mi się bliższy, a wtedy mogłabym to dogłębnie zaobserwować i zrobić coś w tym kierunku. Otóż to, w tym wypadku, jaki panuje aktualnie, nie moge. Wiem, czuje to - oddalam się. Z każdym dniem jest mnie tu coraz mniej. Najbardziej boli mnie to, że wszystko traci dla mnie wartość. Nczego mi nie jest żal, a zwłaszcza mnie. Kim dla siebie jestem - nikim. Nawet nie powietrzem, bo to zbyt wartościowe pojęcie. Powiedziałabym, że ten okres minie, ale co jesli to się ciągnie miesiącami? Nie zalezy mi na tym, aby zdać szkołe, zdać prawko, chociaż nie zaprzeczę, że chciałabym. Nie zależy mi na tym, aby żyć, być tu, egzystować dusząc się własnym powietrzem. Nie chce, nie dlatego, ze nie mam dla kogo, bo wiem, że są w moim życiu osoby, którym mogłoby mnie zabraknąc, ale po prostu nie chce. Teraz w tym momencie jedyne czego chce, to wyjść, iść przed siebie, tak aby z każdym krokiem ubywało mnie coraz bardziej i bardziej. Dzieje się źle, wiem to i nie potrafię nic z tym zrobić. Nie chce pomocy, nie potrafie jej prztjąć i sama sobie pomóc. Brak mi mobilizacji do czegokolwiek. Wiem, że moje zachowanie dla niektórych bliskich mi osób ostatnimi czasy może wydawać się całkiem obce. Gdziekolwiek by była, ciągle mysle o jednym - co ja tutaj właściwie robie? Gdyby ktos mógłby spojrzeć moimi oczyma na wszystko, moim tokiem myslenia. Człowiek budzi się rano i zazwyczaj przeżywa fakt, że dziś szkoła, kartkówka, sprawdzian, praca, ciężkie zadanie, bądź cieszy się - że po prostu może otworzyć jeszcze oczy, że jeszcze żyje. Osobiście, gdy się budzę, przychodzi mi tylko jedna myśl - abstrakcja. Wszystko dla mnie nią jest. Niezależnie, czy to radość, czy smutek. Kompletnie nie przejmuje się tym, że coś dziś jest do zrobienia. Po prostu zamykam się i puszczam w niepamięć wszystkie sprawy. Sam na sam z swoimi myślami - najgorsze, co może być. Są chwile, kiedy przemawiam sama do siebie, bo tego nie rozumiem. Czego mi brak, że mam stan nieoddalającej sie nirwany. Mam wszystko, mogę wszystko - całe życie dopiero przede mną. Co się dzieje? Kiedyś w życiu bym nie pomyślała, że na głupie pytanie nauczyciela języka angilekiego brzmiace 'Daria, dlaczego palisz? nie jest Ci szkoda zdrowia?' - mogłabym odpowiedzieć coś takiego, jak dziś, gdy śmiało z siebie wykrzytusiłam nieco niższym tonem 'Nie szkoda mi życia, to dlaczego miałoby mi być szkoda zdrowia'. Kiedyś o niczym innym nie marzyłam tak jak o miłości. A dziś? Mimo wszystko, czuje się samotna. Potrzebuje schronienia, prawdziwej rodziny i domu. Czasami śni mi sie, że otwieram oczy i jestem szczęśliwym człowiekiem, uśmiecham się i żyje, a potem powraca rzeczywistość, która mimo tego, że czasami pozwala mi się cieszyć.. no właśnie czasami. Nie ma dziś osoby przy mnie, która wytrzymałaby ze mną, gdybym mogła być taka, jaka jestem, gdy staje u progu drzwi mojego mieszkania, gdy jestem sam na sam z swoją chorą psychiką..