Wyjeżdżam. Zostało mi 26 dni z Bigiem. Jest dziwnie. Mam wrażenie, że wiedza na temat naszego zaangażowania tylko nam zaszkodziła. Nie rozmawiam z nim od kilku dni. Nie chodzę do szkoły. Nie pracuję. Każdego wieczoru jem lody w wannie pełnej piany. Ubieram się. Maluje i wychodzę do klubu, siadam na kanapie i sącząc drinka obserwuje ludzi, którzy przyszli tu uprawiać seks. Nie czuję stresu, smutku, podenerwowania. Około 5 nad ranem wracam do domu, wypijam wino, wymiotuje i idę spać. Budzę się około 15 z poczuciem winy że znowu przepiłam wszystkie pieniądze, jestem odurzona, trochę pijana, pragnę wody i tego żeby Big był obok, bo w tej chwili czuję się samotna.
Podjęłam decyzję, że muszę przestać spotykać się z nim. Myślałam że tak będzie mi łatwiej, a od kilku dni jedyne co muszę to być na haju bo kiedy tylko przestaję, zaczynam myśleć. Jestem uwięziona w jakiejś chmurze z dymu, w której staram się zapomnieć że za nim tęsknie.
Nikt tego nie widzi, nikt nie wie co czuję, kontynuuje grę pozorów. Bawię się świetnie.