Nie jestem dziewczyną, która czegoś się wstydzi. Poznaję chłopaka i wystarczy mi kilka godzin i to, że mi się podoba, żeby zaprosić go do środka. Nie jestem grzeczna, nie potrzebuję też kogoś kto mi będzie prawił o szacunku do samej siebie. Jestem sobą, jestem inteligentna i wiem, czego chcę od życia. A czas na myślenie jak dorosła i odpowiedzialna, pewnie jeszcze nadejdzie.
Jednak po ostatnich wydarzeniach zauważyłam, że żadnego mężczyzny nie wpuściłam dalej niż moje ciało. Nie zwierzam im się, nie zakochuje w nich. Nie marzę o tym, żeby zadzwonił albo napisał na drugi dzień. Jedyne co czuję to pociąg seksualny. Może mam Aspergera ? Albo mój organizm nie potrafi wytwarzać serotoniny ? A może po prostu nie jestem, aż tak głupia żeby wierzyć w miłość ?
Patrząc na te zakochane pary, całujące się gdzie popadnie, wysyłające sobie : * na facebooku, pokazując światu, jak bardzo się kochają, zastanawiam się czy to jest miłość i za ile miesięcy zaczną się zdradzać ? Czy miłość nie jest tylko dla obojga ?
Chciałabym opowiedzieć o jakimś mężczyźnie, w którym byłam zakochana, jednak nic nie przychodzi mi do głowy.
Nie ubolewam nad tym, mam super przyjaciół ,każdy z nich to mężczyzna, bo z kobietami się nie dogaduję. Wśród nich jest jeden, który zna mnie na wylot. Po mojej twarzy widzi kiedy jestem smutna, nawet wtedy kiedy się śmieje, jesteśmy jak rodzeństwo. I to mi w tym życiu wystarczy.
Posiadanie przyjaciela, kogoś od serca, nie potrzebuję partnera, bo oni zazwyczaj zamieniają się w miękkie kluchy. Spacery, kolacje, zazdrość, monogamia i któregoś pięknego dnia budzisz się obok niego i widzisz, że nudzi Ci się.Wiesz, że zaraz wstanie, ubierze się, pojedzie do siebie, wróci wieczorem, zjecie kolacje, oglądniecie film, może będziecie się kochać, w ten sam sposób co wczoraj i zaśniecie przytuleni do siebie, chociaż będziecie się męczyć bo to nie wygodne, a upał za oknem przeszkadza jeszcze bardziej.
Może to ja mam skrzywione pojęcie miłości ?