Dzisiaj ruszyłam od nowa. Dlaczego?
Nie mam zielonego pojęcia.
Wiem tylko jedno.
Nie był to udany dzień.
Ostatnio usłyszałam, że mam wszystko.
Zapytałam co to "wszystko" oznacza.
No przecież masz miłość, rodzinę na którą można liczyć, cudownych znajomych, studia na których idzie Ci świetnie, no i masę wolnego czasu.
I w tym sęk.
Ktoś może powiedzieć, że patrzę na życie przez materialne okulary. Bo cały czas ględzę o tym, jak to ciężko bo nie mam pieniędzy, a w końcu po co mi pieniądze skoro mieszkam dalej w rodzinnym domu, utrzymywana przez ojca.
Muszę na codzień patrzeć, jak moje rodzeństwo "rozwala" samodzielnie zarobione pieniądze, na to co potrzebują ( lub niekoniecznie ) i mogą się pochwalić, że czegoś się po mału dorabiają.
Ja póki co dorabiam się coraz większego długu za telefon i wyrzutów sumienia, od przedłużającej się spłaty.
Jeśli pieniądza szczęścia nie dają, to co je tak na prawdę daje. Szczęście da się kupić, wszyscy robią to codziennie.
Kupujecie samozadowolenie z nowiusieńkiej pary butów, buziaka od dziewczyny za bukiet kwiatów, uśmiech na twarzy waszego dziecka bo dostało lizaka.
Wszystko kręci się wokół pieniądza, tylko nikt o tym nie mówi, bo w sumie nie wypada.
Moje "wszystko" zostało zepchnięte na drugi plan i ukrywa się pod rozpaczliwym poszukiwaniem zarobku...
Przeżyłam zajęcia terenowe w Rudzie, a to już postęp.
5 dni wstawania o 3:30 nad ranem ( o 3:15 jak trzeba było bardziej poogarniać swoje zwłoki ), pociąg o 5:10 nie no duma mnie generalnie rozpiera. I nawet chłopaki nie musieli na mnie narzekać... Nie to co MASAKRA.
Wszystko co miało być pomierzone, pomierzonym zostało. Nie z zamierzoną dokładnością, ale to nie nasza wina, że ten sprzęt widział chyba cyklon Bhola.
Kończę o dziwo bez przytupu.
https://www.youtube.com/watch?v=HEg9bCX83RU
Byda zajś....