Nie zdołam zliczyć po raz który pojawiam się tutaj po dłuższej przerwie. Powinnam sobie kategorycznie zabronić blogowych zawirowań. Pomyślałam sobie, że stworzę nowe miejsce w sieci, na którym będę bardziej przyziemna i mniej refleksyjna, lecz okazało się, że natury swojej wyzbyć się nie potrafię, a w photobloga włożyłam tyle serca, że chyba straciłabym jego część, gdybym pozostawiła go na pożarcie czeluściom internetu bez nowych notatek. Jaki płynie z tej przygody morał? Jeżeli emocjonalnie jesteśmy z czymś związani i chwilowo wydaje nam się, iż coś nowego mogłoby być wspanialsze, należy zastanowić się, czy lepszym pomysłem nie byłoby zadbanie o to, co aktualnie posiadamy. I nie tylko do blogów się to odnosi...
Zdjęcia, które wstawiłam powyżej, przedstawiają ubiegły weekend. Jeden z najpiękniejszych, które przeżyłam w tym roku. Intensywność wydarzeń sprawia, że jestem szczęśliwa - moje wnętrze znów wypełnia to uczucie, którego nie potrafię opisać, a z mojej twarzy nie znika uśmiech. Co się działo? Opowiem w skrócie!
Z moimi cudownymi przyjaciółmi - Adasiem, Jelitą i Słońcem- których nie widziałam dość długo, pojechaliśmy na koncert dyplomowy Konrada. Należą mu się gratulacje, gdyż wyśpiewał sobie piątkę! Ponadto stwierdziłam, że Akademia Muzyczna jest przepiękna i dzięki tej wizycie nastąpił we mnie pewien przełom. Wokół przyszli artyści, wszyscy dumnie przechadzający się po tym imponująco wyglądającym budynku, wraz ze swoimi instrumentami. W akademiku o poranku co najmniej trzech śpiewających tenorów, a na wieczornej imprezie (tudzież "bankiecie z alkoholem", jak nazwał to Konrad) - koncert na flecie. Gdy pomyślałam sobie o studiach, na których zabrakłoby tego szaleństwa i siedzieć musiałabym w książkach, dopadło mnie wybitnie niepokojące uczucie. Może więc znajdzie się tam kiedyś miejsce dla mnie, wśród tych pozytywnie zakręconych ludzi?
W sobotę miałam także przyjemność być słuchaczem koncertu z okazji 35-lecia Dżemu w Parku Śląskim w Chorzowie. Mówię także, ponieważ weekendowe podróże z Katowic do Jastrzębia, a z Jastrzębia do Chorzowa, były istnym szaleństwem. Niemniej jednak, miałam okazję wysłuchać kilku kapel i gwiazdy wieczoru. Było bardzo klimatycznie. Cudownie było wysłuchać największych hitów zespołu, szlagierów polskiego bluesa i rocka, wraz z udziałem zaproszonych gości. Jednakże zmęczenie dawało mi się we znaki i, mówiąc szczerze, długość koncertu nieco mnie przerosła. Ale i to miało swoje dobre strony, gdyż wyniknęło z tego kilka zabawnych sytuacji. Powrotną drogę, rzecz jasna, przespałam. Dziękuję, Kochanie, za bilety na koncert, towarzystwo i wygodne ramię, było fantastycznie!
I tak to właśnie bywało u mnie ostatnio...