stał przy parapecie, pocierając dłońmi szyby
przenikał przez ich tafle,
miękko, bez bólu kołysał się w nierzeczywistej rzeczywistości
dotknąć, poczuć, zlizać krople deszczu ze szklanej konstrukcji-
nie mógł...
na nutach szeptu zbliżył się do lustra,
cudowny obraz odbił się w zakurzonym majestacie,
niczym nieskażona faktura
jasne i rumiane barwy tańczyły w magicznym zwierciadle....
spojrzał na zdjęcie
pragnął by jej szept,
znów pieścił jego wargi,
rozłożył ramiona w szaleńczej pogoni za utraconym-
upadł na progu...
szyby zalewają się strugami deszczu,
kurz na zwierciadle powoli zaciera obraz komody,
zdjęcie przybiera barwę zgniłej żółci,
dziś rocznica jego śmierci.....