mam dość, mam dość wszystkiego. albo przechodzę jakieś załamanie, ale kurwa coś ze mną nie tak. nic nie układa się po mojej myśli. ale dlaczego? aż tak bardzo jestem zła? aż tak bardzo komuś zawiniłam? czy poprost jestem taka beznadziejna, że już nic sie dla mnie nie opłaca. i na dodatek jestem chora! akrat dziś jak jest grzybek i ognisko u laurzyska. właśnie akrat w jebaną sobotę. chce mi się gdzieś ucieć, wykrzyeczeć to wszystko co we mnie siedzi, wypłakać. nie wiem sama o co mi chodzi. wiem, że jest mi źle. i to cholernie. i wiem, że to nie jest jak czasem- przez chwile. może czasem robię żle, ale życie jest nie tylko po to, żeby ciągle przestrzegać zasad i mieć życie monotonne i poukładane w kostke. siedze jak jakaś psychopatka i rycze. ale o chyba mi pomaga. dziś spędziłam dzień i wieczór najlepiej jak mogłam sobie wymarzyć: łóżko, leki, termometr, po raz setny ten sam film, a w przerwach cierpienia młodego wertera. wieczór poprost boski: mam talent, zmowa milczenia z mamą, cudny katar, a potem taka komedia, że w życiu nie oglądałam... bardziej beznadziejnego. najgorsze jest to, że źle mi samej...
nie fatygujcie się, żeby czytać. poprostu musiałam gdzieś to z siebie wyrzucić.
'Gdybyś kochał jak nie kochasz mnie.'
a tak w ogóle jebne żółtym. i znowu szkoła. i teraz to trzeba sie za siebie wziąć. ale najbardziej chce jakiś treningów i meczy <3
mam nadzieje że rok szkolny zleci równie szybko jak te wakacje <żal>
i dziękuję, że mam parę osób, na których mogę liczyć ;*