Wkurwia mnie fakt, że ludzie często pokazują mi jak bardzo są niezadowoleni z tego co robię, gnoją mnie, wskazują błędy raniąc mnie przy tym niemiłosiernie... a gdy wracają 'do siebie', to robią kompletnie to samo co ja lub jeszcze gorsze rzeczy, o których często dyskutowaliśmy 'jak bardzo tego nie lubimy w ludziach'. Tylko oczywiście oni są wspaniali i wcale nie widzą, że często moje błędy to ich odbicie lustrzane. I ja wtedy nie dość, że zbluzgana, to jeszcze oszukana siedzę sama w kąciku pochlipując, bo to JA jestem ta najgorsza. I jak tu bronić się przed narastającą nerwicą?
Nie ma bata, czas ograniczyć swoje zaufanie i faktycznie zostać egoistką, która dba jedynie o własne dobro. Kogo mam w swoim gronie - niech już zostanie. Jeszcze przeboleję te kilka porażek, które ewentualnie mogą nadejść... ale to koniec. Mam dość zawodów, mam dość kolejnych pożegnań, mam dość kolejnych starć z osobami, które są/były dla mnie ważne. Bo to kurewsko boli, kiedy kłócisz się z osobą, którą uważało się kiedyś za oparcie. I smutne, gdy słyszy się od niej przykre słowa.
I to nie tak, że czuję się mało winna wszystkich tych sytuacji... nie. Ja JESTEM winna. Bo pokładałam w niektórych osobach ZA DUŻO zaufania i teraz sama cierpię. I to również nie tak, że uważam sie za świętą. Nie. Już tak nie powiem, bo wiem, że ZAWSZE może mi się zawsze coś wymknąć spod kontroli. I JUŻ TAK NIE POWIEM, bo wiem jak bardzo wkurwia mnie HIPOKRYZJA, której wokół mamy w cholerę. Nie powiem, że czegoś nie zrobię... bo może i zrobię. A nie chcę być niesprawiedliwa w stosunku do samej siebie i nie chcę się samej oszukiwać. Już dość, że robią to inni. Jakby to krótko określić... Nigdy nie mów nigdy.
Tak, historia lubi się powtarzać. Znów to samo. Ten miesiąc mnie wykończy, naprawdę.
I niech mi ktoś powie, że życie jest piękne... to zajebię.