Wiecie co jest śmieszne? To jak w poprzedniej notce pisałem o przyjaźni. Że przetrwa wszystko. Pisząc tą notkę już nie wiem czy płakać czy się śmiać kiedy wszystko jebło z głośnym hukiem o ziemię. Ból w sercu jest niepowtarzalnie wielki. Czuję jak zdarzenia z kilku chwil sprawiły że rozrywa się na kawałeczki. Nie rozumiem jak można być tak prymitywnym by najpierw słuchać, rozumieć a później iść i wszystko wygadywać do innych. Ale wiem jedno. Przestało mi zależeć, teraz jestem tylko ja. Idę do przodu i nie waham się już w niczym. Zmiana pracy? Jest! Zmiana znajomych? Pewnie ale bez zaufania. Siłownia? Jak najbardziej! Operacja? Już niedługo. Koniec stania w miejscu, porządkuję swoje życie na każdy możliwy sposób. Jeszcze nie wiem gdzie skończę, ale będę piąć się coraz wyżej na tej drabinie samodoskonalenia. Lekcje z przeszłości się przydały, możecie mi naskakać. Mimo rozczarowania cieszę się że oczy mam szeroko otwarte. Zatrzymuję tą karuzele spierdolenia. Każde kłamstwo wychodzi na światło dzienne. A Ja w końcu zaczynam być szczęśliwa. Kluczem jest nie polegać na nikim. Bo nawet przyjaciel potrafi wbić nóż w plecy.