Bezsilność... Tak bardzo nienawidzę tego uczucia.
Dłonie opadają na podłogę, niby ciągnięte w dół połyskującą, czerwoną cieczą, wypływającą z kaleczonych nadgarstków.
Zagubiona dusza oddycha niespokojnie, zmęczona odwiecznym poszukiwaniem samej siebie, jakiegoś ogólnego sensu bycia.
Źrenice roztrzaskują się w objęciach słonych łez i ranią, sól sypana na rany.
Moja mentalność jest w rozsypce.
Zniszczenia psychiki sięgają stanu krytycznego.
Resztka mnie, która jeszcze wie, czego chcę, choć o tym nie mówi, właśnie się spala.
Czuć smród spalanych przewodów. Roznosi się on po całym moim ciele.
Dłonie, delikatne niczym płatki róż, drżą, narażając się na uszkodzenie.
Dotarło do mnie, że nawet zbyt wysoki dźwięk może mnie bezwzględnie zranić.
Odrywam stopy od Ziemi na kilka milimetrów z nadzieją, że zacznę latać, ale za każdym razem spadam w dół i moje kroki stają się coraz bardziej chwiejne. Są to swego rodzaju upadki, które coraz mocniej zaciskają pętle na mojej szyi.
Żyję juz tylko resztkami bezsensownej nadziei. Żyję w bezsensie. Wszystko jest bez sensu.
Stop.
Czuję... Serce trzaska się o moje poobijane żebra, wołając bezgłośnie o pomoc. Ale przecież, nie chcę tej pomocy. Nie chcę.
Jednak... Potrzebuję lekarza.
Doktorze miłość, słyszałam, że potrafi pan uleczyć wszystkie rany sercowe.
Czy moje serce jest do odratowania? Czy spisze je pan już na straty?
Ograniczam jego bicie. Nie chcę zeby biło. To tak strasznie boli.
I jest jeszcze to przerażające pytanie, zadawane po raz kolejny... Jak było kiedyś?
Wizja przeszłości paraliżuje mojego ducha. Ilekroć pomyślę sobie, że kiedyś wszystko było inaczej... KURWA!
Nie myśl, Tabaś, nie myśl...
Choroba sieroca daje o sobie znać. Marznę. Ulatuje ze mnie życie. Tracę kolejną szansę. Ale, nie chcę pomocy. Nie chcę.
A nawet odważyłam się dopuścić do siebie myśl, na ułamek sekundy, że teraz wszystko się zmieni. Kolejna farsa, rozczarowanie.
Nic już nie będzie takie jak kiedyś. Już nawet nie pamiętam, czy kiedyś byłam szczęśliwa.