Obudziłam się z ręką w nocniku. Jak zwykle. Potem będzie lepiej, podobno. Jak mam sobie wytłumaczyć to, co poniekąd niewytłumaczalne. Nie umiem zrozumieć, że to się nie skończy, dlatego, że się nie zaczęło. Nie potrafie tego odepchnąć, mimo tego, że nie chce żeby to było blisko. I nic nie pomaga, nawet to, że coraz częściej przez ułamki sekund zapominam zupełnie. Ta sztuczna niechęć i to bezsensowne rozwiązywanie problemu mnie zabijają. Ile jeszcze procent mnie uleci, abym mogła powiedzieć szczerze, że jestem pogodzona, że nie żałuję, że doszłam do tego sama. Sól i cytryna, cynamon i pomarańcza. cześć wam, cześć tereska.