28.06.2019r.
Był piątek. Godzina lekko po 18, dzwoni telefon. Ze szpitala. "Z przykrością informujemy o śmierci..."
Do końca życia zapamiętam twarz mamy i brata. Była w takim szoku, że kazała mi posprzątać jeszcze zanim pojechali do szpitala, ja zostałem przy Gabrysi. Nawet już nie pamiętam tego dnia dobrze, nie wiem co działo się później. Zabierałem się do tego wpisu już o wiele wcześniej, jeszcze gdy mój tata żył, gdy chorował. A chorował ok. 3 lata. Ilekroć próbowałem... zamykałem pokrywę laptopa. I nie piszę tego, żeby wyrazić swoją złość, żal czy jak mi z tego powodu źle i niedobrze. Mój ojciec był takim ojcem, jakiego chciałem mieć.
Dostałem 24 lata z człowiekiem, którego kochałem i kochał. Potrafił przyjść do mnie do pokoju i pogadać z jak kumplem, o wszystkim. Dziś mogę tylko to wspominać i uśmiechać się. Kiedy zepsuła mi się gitara, za parę minut była gotowa, choć nie za bardzo lubił moje klimaty, to przychodził pod drzwi wieczorami i słuchał oraz zawoził jak byłem młodym szczylem na koncerty.
Takiego ojca chciałem. Miesiąc przed śmiercią, gdy mama wróciła do domu domu, usiadła w fotelu i po prostu zaczęliśmy płakać. To była nierówna walka. Tego dnia dostaliśmy ostateczny cios - nie ma już nadziei i nie znamy dnia ani godziny. Nie wiedzieliśmy natomiast, że może to nastąpić tak szybko.
Pierwszy cud: Poki (foto)
Zobaczcie na zdjęcie, które wstawiam. Dwa tygodnie przed śmiercią poprosił mnie bym pojechał po pieska. Mówił, że gdy wyzdrowieje, to będzie z nim chodził na ryby i na spacery, żeby mu się nie nudziło jak wróci do domu. Trzeci pies w domu? Nikt mi nie pozwolił na ten krok, ale w końcu się udało. Ten trójkolorowiec zmienił wszystko. Widzę w nim siebie, ojca, więź jaka pomiędzy nami była, smutek, radość, żal i ból. Chodzi ze mną wszędzie i po wszystko. Nawet autem już nie mogę jechać sam często, bo nie wylezie jak go nie przewioze, ot cwaniak. Nawet moja mama widziała w tym psie coś więcej niż tylko zwykłego teriera. Mój tata wiedział, że odchodzi. Czuł to, było to widać po jego twarzy, oczach. I choć ciągle powtarzał, że jak wróci to... Tyle tego było, tyle planów... nadzieja. Poki, (nie)zwykły pies. Często jak wychodzę na swoje podwórko, siadam na schodach i potrafimy przesiedzieć pare dobrych godzin, a Poki nawet nie drgnie. Tylko patrzy tymi swoimi maślanymi oczami i tak jakby czuł to co my.
Drugi cud.
Dwa ostatnie miesiące spędził w szpitalu. Czekając na cud i przeszczep. Był to jakiś nasty pobyt w szpitalu podczas tych trzech lat, ciężko zliczyć. Częściej bywał w szpitalu niż w domu. Lekarze odmawiali wypuszczenia go chociaż na jeden dzień. Parenaście dni przed śmiercią przyjechaliśmy jak co dzień do szpitala. A mój tata pełen radości, radio gra, buja się na łóżku. Co jest... - Wracam do domu - mówi do nas. Okazało się, że lekarka, która go prowadziła ubłagała jakimś cudem by wyszedł na weekend do domu. Nie będę opisywał tych dni, które spędziliśmy razem, bo tego się nie da opisać, natomiast dla nas to był najtrudniejszy cud, o który mogliśmy poprosić. Skończył się wzywaniem pogotowia i pogorszeniem stanu, który już się nie poprawił jednak wszyscy wiedzieliśmy, że były to nasze ostatnie wspólnie dni w domu. A jak zobaczył Pokiego...A Poki jak zobaczył mojego ojca!
Nie ma przypadków na świecie, oj nie. Nigdy jak byłem w szpitalu, nigdy nie okazał słabości, nie powiedział, że się boi lub innych tego typu rzeczy. Nauczył mnie, że wiara i nadzieja to potężny oręż. Choć przy mojej mamie mógł pokazać słabość, przez co przychodziła i płakała całymi dniami, to przy mnie i bracie nigdy, do końca. Jedynie powtarzał, że musimy dać radę.
Trzeci cud. Moja mama.
Przepraszam, że to napiszę, ale gdyby to moja mama była na miejscu ojca, nie wiem czy ojciec dałby radę. Moja mama wstawała na 3 rano do pracy, przyjeżdzała po 12 i jechała do szpitala, wracała po 18,19 i tak kilka miesięcy. W międzyczasie Gabrysia miała zapalenie płuc i walczyła o życie, co poskutkowało tym, że konieczna była tracheotomia, czyli respirator i niesamodzielne oddychanie. Dziś już tylko na zmianę się nią opiekujemy, bo bez opieki zostać już nie może. Był czas, że moja mama jeździła do szpitala najpierw do taty a potem do Gabrysi. Była silna za nas wszystkich i wieczorami zasypiała z różańcem w dłoni, wierząc w cud. Bo tylko cud mógł się wydarzyć.
Byłem zły na cały świat, na Pana Boga, na ludzi wokół. Na wszystkich. Czemu to mnie spotkało? Czemu śmierć dopadła człowieka, który na nią nie zasłużył? Mógł żyć jeszcze długo. Czemu niesprawiedliwość puka do sprawiedliwych? Dziś patrzę na to inaczej. Mój ojciec przygotowywał nas powoli na to. Nigdy nie narzekał na to jak mu jest ciężko. Dlaczego ja miałbym? Mam wszystko czego mi trzeba. I choć czasem można mieć wrażenie, że to tylko zły sen... To trzeba iść dalej. Najgorsze co można zrobić to wykopać dołek i go powiększać nie robiąc z tym nic, trwając w beznadziei i oskarżając cały świat jak jest niesprawiedliwy.
Dwoje ludzi: mój ojciec i Gabrysia. Gabrysia, która jedyne co potrafi to patrzeć na nas z łóżka przykuta rurkami i piszczącymi urządzeniami. Mój świat się zmienił, ze świata, gdzie całą rodziną z Gabi maszerowaliśmy po górach, w świat, gdzie wydaje się być samo cierpienie. Ale to nie prawda. Tych dwóch ludzi zostawia tak wielki i piękny testament, że byliby źli gdy kiedyś się spotkamy, aby go nie wykorzystać i nieść dalej. Testament, który mówi, że całym życiem można dbać o ludzi, pokazywać im ścieżki, uświadamiać jak być dobrym i kochać innych. I codziennie z nimi rozmawiam i raportuje, że jest dobrze. Tacie, ze robię, to czego mnie nauczyłeś. Że próbuje i nigdy się nie poddam. Że się jeszcze zobaczymy. Że jeszcze pójdziemy na ryby z Pokim. Że uściśniemy sobie znowu dłonie.
Dwa lata temu w wakacje, mój najlepszy kumpel z dzieciństwa, Jerry, o którym już pisałem... Zginął tragicznie w pożarze. Obudziły mnie syreny i 9 wozów strażackich, mnóstwo policji. Była godzina ok. 3 w nocy. Dym się tak rozprzestrzeniał, że ledwo było co widać. Kadr jakby z filmu akcji, niestety nie był to film. Jerry był w domu ze swoim wspólokatorem, jego mama na urlopie, a siostra u swojego chłopaka. Lokator przeżył, mówiąc o tym, że Jarek go obudził, a sam wrócił się jeszcze by ratować pieski na parterze. Niestety już nie wyszedł. Rano tylko zadzwonili do mnie i powiedzieli, że Jerry nie żyje. Pewną cząstka mnie wtedy też umarła. Dwa domy dalej, całe dzieciństwo razem a zabrała to wszystko jedna felerna noc.
Pewnie czujecie nie raz, że fajnie by było wykopać dołek i wejść do niego i nigdy nie wychodzić. Schować się przed światem i mieć wszystko gdzieś. Nałożyć jakąś słabą maskę i udawać, że jest okej. Że wszystko będzie okej. Ale nie będzie. Nie będzie gdy z jednego dołka wykopuje się kolejny, większy. Jerry też zostawił swój testament. Pomimo, że jego ojciec zginął też w wypadku, potrafił się ogarnąć i zaczął pomagać ludziom i zatrudnił się w stadninie koni. Umawialiśmy się na wspólne granie, ale nie zdążyliśmy. Popieprzone to wszystko.
Podczas pogrzebu ojca, nie umiałem spojrzeć w górę, w czyjeś oczy. Hamowałem łzy maksymalnie jak się dało.
Doszło do mnie, jak samotnie żyją ludzie bez innych ludzi wokół. Czułem się naprawdę samotny, pierwszy raz w życiu do szpiku kości. Zawsze staram się widzieć dobre strony we wszystkim. Nawet w tym najgorszym momencie życia.
Mój tata nie tylko był bohaterem dla mnie, ale dobrym człowiekiem dla wszystkich. Kościół był pełny. Nawet moi znajomi ze studiów przyjechali, koledzy z podstawówki i technikum, którzy widzieli go raz lub w ogóle. Człowiek ponoć znaczy tyle, ile w dniu pogrzebu. Wszyscy sąsiedzi, nawet ci co zadłużali się na wieczne nieoddanie przyszli, by pożegnać kogoś ważnego dla nich. Mój tata nikomu nie odmówił nigdy niczego. Nawet ksiądz się wzruszył i personalnie nas pocieszał z ambony. Mógłbym jeszcze tak długo.
Jedyne o co proszę przez całego tego bloga, to żeby się nigdy nie poddawać oraz dbać o ludzi, którzy zawsze stoją obok, jak anioł. Głowa do góry!