Jestem w pracy. W radiu puszczanym na całą galerię Lana wyje, że ma summertime sadness. Jak ja mam sadness, to nikt tego w radiu nie puszcza. Może i lepiej.
Wróćmy do teraźniejszości. Siedzę w domu, mam wolne. Od 14 w mieszkaniu jest praktycznie ciemno. Nosz kurwa. W głośnikach lecą Queensi, a ja siedzę w ciepłej bluzie i pasę się, jak ta gęś.
Najgorsze chyba są poranki, jak wstaję - teraz pilnuję, żeby prawą nogą - i nagle dociera do mnie to paraliżujące zimno. Co z tego, że piec w nocy był wręcz wrzący, że grzaliśmy farelką przed snem. Farelka zabija to poranne uczucie więc grzejemy, tauron chce nas zabić wysokością płaconych rachunków, grzejemy A TO NIC NIE DAJE.
No dobra, rano poumieram, potrzęsę się z zimna, idę do łazienki, tam też zimno. Idę do kuchni - no zimno. Do kibla - woda w nim już prawie zamarzła. Świetnie.
Wychodzę do pracy na tramwaj. Wieje, że chce się mimowolnie płakać. Cholerna chustka, powoli staje się zbyt cienka na taką pogodę. Idę. W tramwaju piździ. Wychodzę z tramwaju - piździ. JEZU CHRYSTE. Wchodzę do pracy ze świadomością, że spędzę tu najbliższe 14 godzin. Smutno, ale przynajmniej ciepło. No ale i tak niedobrze, bo trzeba pracować.
Wczoraj z szefową doszłyśmy do wniosku, że trzeba pomyśleć nad tym, czy nie opłacałoby się zapaść w sen zimowy. To jest chyba jedyny ratunek. Dramatyzuję, na pochybel ostatniej notce. Dramatyzuję JUŻ DZIŚ - a co będzie, jak zasypie nas śnieg? Wczoraj już podobno prószył. Kurwa.
Zdjęcie pochodzi z Muzeum Lotnictwa. Tydzień temu był dzień otwarty i wszystkie muzea były za darmo, to poszłam (:
Wywalili beznadziejną burmistrzową, która robiła przekręt na przekręcie i mamy nowego burmistrza. Piszę, bo się chwalę, no i piszę coś pozytywnego, żeby Was do reszty nie zdołować.
I tym optymistycznym akcentem zakończę.